Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fioletowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fioletowe. Pokaż wszystkie posty

sobota, 18 lipca 2015

American Dream. Lody najlepsze!

Nie wiem, czy to już ostatnia odsłona lodów w tym roku, czy nie - może jeszcze na jakiś pomysł wpadnę - ale te lody, obok cytrynowych z melisą, są chyba najlepsze, jakie w tym sezonie zrobiłam. 

Weekend na Warmii zaowocował kolejnym pomysłem na bazie tego, co było pod ręką. Mama kupiła porzeczkę i banany, Babcia przywiozła masło orzechowe, a ja zrobiłam lody. Skojarzenie z amerykańskimi tostami z masłem orzechowym i galaretką porzeczkową przyszło dopiero później. Chyba musiała zadziałać podświadomość :-).

Lody American Dream (na 12 porcji)
  • 4 banany
  • 3 łyżki masła orzechowego
  • 2 garście czarnej porzeczki
Banany obrać i pokroić w plasterki, podmrozić w pojemniku. Wrzucić do blendera i zmiksować na gładką, gęstą masę. Gdyby banany były zbyt twarde i blender nie chciał miksować, można dodać jednego banana niemrożonego. Masę podzielić na pół, do jednej połowy dodać porzeczkę, do drugiej masło orzechowe. Można do pojemniczków włożyć dwie warstwy i tak zostawić (wersja prezentowana na zdjęciu), można też potem je lekko przemieszać, albo wszystko zmiksować razem - jak kto woli. Wstawić na kilka godzin do lodówki, a w następnej kolejności
: Relax, we're on holidays!



sobota, 27 września 2014

Tagliatelle z figami, szynką i szałwią

Sezon na figi ciągle trwa. Bardzo je lubię, a teraz jeszcze przypominają mi o niedawnych wakacjach... Tydzień temu degustowaliśmy znakomite menu figowe w Instalacje Art Bistro (jadłam dokładnie te crostini, które są uwiecznione na zdjęciu :-) ) i nabrałam ochoty na coś swojego. A ponieważ Pan Mąż biegnie jutro piąteczkę, zażądał makaronu. I oto jak pogodziłam te dwa z pozoru niepasujące do siebie składniki...

Tagliatelle z figami, szynką i szałwią (na 2 osoby)
  • tagliatelle (według uznania)
  • 3 grubo pokrojone plastry szynki typu włoskiego (gotowanej)
  • 6 listków szałwi
  • 3-4 figi
  • 2 łyżki mascarpone
  • łyżeczka masła klarowanego
Szynkę i figi pokroić w kostkę - odkroić wcześniej kilka ósemek do dekoracji. Na maśle podsmażyć szynkę z listkami szałwii poszarpanymi na mniejsze kawałki.

Wstawić makaron.

Do szynki dodać figi. Kiedy się rozpadną, dodać mascarpone i rozrzedzić trochę sos wodą z gotowania makaronu. Ewentualnie odrobinę posolić.

Nieskromnie powiem - pyszne! Delikatne, słodkawe, aromatyczne... A z kieliszkiem białej Javy smakowało bosko!






niedziela, 20 lipca 2014

Blueberry breakfast

Czy ja już pisałam w tym roku o jaglanych śniadaniach? Nie? Naprawdę? Niemożliwe... No to proszę :-).

Jaglaną przygotowujemy jak w tym przepisie, w trakcie gotowania dodając tylko jagody. Po dodaniu masła i syropu posypujemy garścią świeżych owoców.



wtorek, 8 lipca 2014

Jagodzianki

Jak dla mnie - synonim lata. Nie ma lata bez jagodzianek i nie ma jagodzianek bez lata :-) Duży A. lubi je na tyle, że sama zabrałam się za ich przygotowanie. Nie ukrywam, trochę inne niż te sklepowe. Lepsze! :-)

Przepis na ciasto pochodzi z kwestiosmakowego przepisu na brioszkę do odrywania, którą też czasem robię (o tu). Ilość mąki podaję za oryginalnym przepisem, chociaż na ogół dosypuję jej trochę więcej (tak naprawdę nie pamiętam ile, bo przepis spisywałam rok temu... Jak zwykle po prostu na oko).

Jagodzianki
  • 370 g mąki
  • 50 g cukru
  • 50 g świeżych drożdży
  • 100 ml ciepłego mleka
  • 1 łyżeczka soli
  • 3 jajka
  • 170 g miękkiego masła
  • jagody + odrobina cukru
Pokruszone drożdże wymieszać z mlekiem, łyżeczką cukru i łyżką mąki, odstawić na 10 minut. Do miski przesiać pozostałą mąkę, dodać sól, cukier, wyrośnięte drożdże i jajka (pamiętać, żeby wszystko było w temperaturze pokojowej!). Mieszać łyżką 10 minut lub mikserem (hakami) 5 minut, po czym powoli dodawać masło i wyrabiać drugie tyle. 

Odstawić ciasto do wyrośnięcia w ciepłe miejsce na 1 h, przykryte ściereczką. Kiedy podwoi swoją objętość wysmarowanymi masłem dłońmi odrywać mniejsze części, formować z nich placki, na środek wykładać po łyżce jagód wymieszanych z cukrem, sklejać ciasto i układać je na wysmarowanej blasze miejscem klejenia do dołu. 

Odstawić jeszcze na 0,5 h do wyrośnięcia. Piec ok. 30 min. w 180 stopniach. Można posypać kruszonką przygotowaną z mąki, cukru i masła i/lub posmarować białkiem jajka. I z mleczkiem zimnym, zimnym mleczkiem podawać :-)







środa, 11 czerwca 2014

W taki dzień jak dzisiaj... tylko chłodnik jagodowy :-)

Ten przepis jest ze mną już od 4 lat, czyli właściwie od założenia bloga. Nawet gdzieś można by było dokopać się do niego w archiwum... Jednak sporo czasu i wody w Wiśle upłynęło, więc i blog trochę inny i zdjęcia też - zatem umieszczam go ponownie :-).

Pochodzi z Kwestii Smaku i nic w nim nie zmieniałam, bo jest idealny. No, może można by dać trochę więcej jagód, żeby był nieco bardziej esencjonalny, ale właściwie nie ma potrzeby :-).

Dobrze jest zrobić go trochę wcześniej, żeby dobrze się schłodził w lodówce. Na upał - jak znalazł.

Przepis na chłodnik jagodowy (na 4 porcje):
  • 300g jagód + garść do dekoracji
  • 2 szklanki wody
  • 3 łyżki brązowego cukru
  • przyprawy: 1/2 łyżeczki cynamonu, 1 gwiazdka anyżu, 2 łyżeczki cukru waniliowego z prawdziwą wanilią (lub esencji waniliowej), szczypta tartej skórki pomarańczowej, 5 goździków
  • 1 łyżka octu balsamicznego
  • 4 pełne łyżki sera mascarpone
  • 3/4 szklanki mleka
Dodatki:
  • garść bazylii grafitowej lub zielonej
  • 1 kubeczek jogurtu naturalnego
  • ok. 150 g ugotowanego makaronu (ewentualnie...)
Jagody włożyć do garnuszka, zalać 1 szklanką wody, dodać cukier i przyprawy. Zagotować, a po 10 min. przetrzeć przez sito. Trzymając sitko nad garnkiem przelać szklanką zimnej wody, wypłukując resztki jagód. Do musu dodać ocet balsamiczny, ser mascarpone i mleko. Wymieszać i dobrze schłodzić. Do zimnej zupy wlać 3/4 jogurtu naturalnego, zamieszać delikatnie. Udekorować liśćmi bazylii, jagodami i kleksami z pozostałego jogurtu.



 

piątek, 4 października 2013

Placek ze śliwkami mojej Babci

Wspomnienie dzieciństwa... To chyba wystarczy za całą rekomendację :-)

Jedyną modyfikację, jaką wprowadziłam, to użycie innej mąki - pszennej pełnoziarnistej zamiast białej. No dobrze, jeszcze mi zostały z czegoś dwa białka, więc dałam więcej piany, dzięki czemu sprawiało wrażenie takiego leciutkiego. Ale przepis podaję oryginalny :-)

Placek ze śliwkami mojej Babci

  • 4 jajka
  • 1 szklanka cukru
  • 0,25 kg masła
  • 2 szklanki mąki
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 łyżki śmietany
  • zapach migdałowy
  • 1 kg śliwek
  • cynamon

Masło utrzeć z cukrem i żółtkami. Dodać mąkę z proszkiem do pieczenia i 2 łyżki śmietany (ew. trochę mleka). Dodać zapach migdałowy. Ubić pianę z białek i połączyć ją delikatnie z ciastem. Śliwki przepołowić i układać obok siebie na wylanym do formy cieście. Piec 35-45 minut. Po ostygnięciu posypać cynamonem.




sobota, 10 sierpnia 2013

Knedle ze śliwkami

Tak jakoś jesiennie się zrobiło za oknem po tych upałach i dzisiejsze danie doskonale do takiej aury pasuje.

Przepis i jego wykonanie wyjątkowo nie są moje, a mojego Teścia - ja byłam tylko beneficjentem pozostającym w niemym zachwycie ;-)

Knedle ze śliwkami (na ok. 20 sztuk)
  • ok. 1 kg ziemniaków (sypkich)
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 3 jajka
  • ok. 300 g mąki - tyle ile "wejdzie" do ciasta
  • śliwki
  • sól i cukier
  • bułka tarta i masło

Ziemniaki ugotować w mocno osolonej wodzie (ok. 1 łyżki na 1 kg). Po ostygnięciu przepuścić przez praskę, dodać mąkę ziemniaczaną, jajka i mąkę zwykłą. Śliwki przekrawać na pół, wyjmować pestkę i w jej miejsce wsypywać po odrobinie cukru. Ręką formować z ciasta placuszki, w środek wkładać śliwkę i zaklejać, tworząc kulki.

Knedle wrzucać na osolony wrzątek i gotować aż wypłyną (ok. 10-15 min.). Po ugotowaniu wyłożyć na talerz i polać odrobiną masła, żeby się nie sklejały. Podawać z bułką tartą (bułkę zrumienić na patelni i dodać masło) i brązowym cukrem lub z kwaśną śmietaną.

Nie muszę chyba dodawać, że na moim synu knedle zrobiły chyba jeszcze większe wrażenie niż na mnie ;-) 



piątek, 5 października 2012

Lawendowe żniwa

Czyli tak zwana kropka nad "i". W Prowansji w sierpniu, a u mnie w październiku. Mam straszną słabość do bukiecików ze świeżej lawendy, chociaż bardzo szybko tracą zapach. Ściętą lawendę trzeba przyciąć, żeby wszystkie łodyżki były tej samej długości, związać (najpierw najlepiej recepturką, a dopiero na nią wstążką, bo schnąc bukiecik traci objętość), skręcić, przyciąć jeszcze dół i gotowe. Mała podpowiedź: żeby wstążeczka ładnie się układała, kokardki należy wiązać do góry nogami ;-)



sobota, 29 września 2012

Galaretka lawendowa

Znakomity sposób, żeby zagospodarować nadmiar jabłek. A, jako się rzekło, jabłoń latoś obrodziła. Znany wierszyk mówi na tę okoliczność: "I ojciec i babka jadali wciąż jabłka..." :-) Ja za to robię galaretkę i zwykłą, i korzenną i... lawendową. Brzmi dziwnie? Ale smakuje przednio. I naprawdę łatwo ją zrobić.




Galaretka lawendowa
  • jabłka
  • sok z cytryny
  • cukier
  • suszona lawenda 

Jabłka należy umyć i pokroić w całości na kawałki (ze skórką, gniazdami nasiennymi, a nawet ogonkami). Wrzucić do garnka, zalać odrobiną wody, dodać sok z cytryny i wstawić na średni ogień. Kiedy zmiękną, trzeba przełożyć je na sitko lub zwykłą gazę nałożone na garnek. Odstawić na dobę, żeby odciekł sok z pektyną, nie odciskać.

Następnego dnia do soku dodać cukier (sporo - im więcej, tym krócej się będzie gotować) i napar z lawendy - na średni garnek daję mniej więcej pół szklanki naparu zrobionego z ok. 1 łyżki lawendy. Można dodać też jeszcze do smaku sok z cytryny. Następnie należy gotować, aż kropelka wylana na talerzyk zastygnie. Z moich obserwacji wynika, że galaretka jest już gotowa, kiedy robi się w garnku charakterystyczna piana. Chociaż mnie zawsze wychodzi albo tak gęsta, że można kroić ją nożem, albo trochę za rzadka ;-).




A to - niezły początek kolekcji ;-).



czwartek, 6 września 2012

Syrop z kwiatów lawendy

Uwielbiam lawendę i to w każdej postaci. Widok, zapach i smak (sic!) jej kwiatów są ciepłe, zmysłowe, kojarzą mi się z podróżami, wypoczynkiem i przygodą... Udało mi się po kilku latach dorobić całkiem przyzwoitego poletka za oknem jadalni i teraz korzystam - susząc kwiaty do rozmaitego rodzaju przetworów, dla ozdoby i dla zapachu (chociaż niczym nie nasączane bukieciki lawendy szybko go tracą).

Przepis na syrop z lawendy (bo o nim dziś będzie mowa), znalazłam na znakomitym blogu pinkcake,blox.pl, na który kiedyś trafiłam poszukując przepisów bez dodatku mleka, chociaż pamiętam, że bardzo dawno temu coś podobnego robiłam. Przepis pinkcake nieco zmieniłam pod względem wykonania i oto, co powstało:

Syrop z kwiatów lawendy
  • 2 łyżki suszonych kwiatów lawendy (można kupić w sklepach internetowych)
  • szklanka wody
  • 10-12 łyżek cukru
  • pół laski wanilii lub (w jej braku i przy strasznym ciśnieniu, żeby syrop zrobić już, teraz, zaraz) pół opakowania cukru wanilinowego (fuj w porównaniu z prawdziwą wanilią, ale cóż...)
  • trochę soku z cytryny
Wodę zagotować z lawendą, cukrem, wanilią i sokiem z cytryny. Po pewnym czasie przelać syrop przez sitko, żeby odcedzić kwiaty i gotować dalej, aż zgęstnieje (można to poznać po tym, że robi się charakterystyczna pianka, ale najprościej co jakiś czas wylewać kroplę na talerzyk i patrzeć, czy jest odpowiedniej konsystencji). Trzeba tylko pamiętać, że syrop w temperaturze pokojowej bardzo gęstnieje.

Z innowacji to chyba dodałabym startą skórkę z cytryny (ale niedużo, żeby nie zagłuszyła smaku lawendy). Nie próbowałam jednak, więc nie wiem, czy to trafiony pomysł. Syrop znakomicie smakuje z lodami waniliowymi i wszelkimi owocami typu nektarynka, brzoskwinia, ufo, morela....

Zainspirowana tym przepisem mam już w głowie kolejne pomysły, ale o tym na razie cicho sza - wszystko w swoim czasie, jak to mówią ;-)


sobota, 11 sierpnia 2012

Białe szaleństwo


 Kolejny deser. Jako że matka karmiąca nie musi specjalnie przejmować się tym co, ile i o której je, postanowiłam zrobić coś, co na pewno do dietetycznych nie należy ;-). Połączyłam trzy rzeczy, które bardzo lubię: owoce, kruche ciasto i masę z bitej śmietanki i mascarpone (podobną robię w tiramisu). 


Przepis na ciasto kruche zaczerpnęłam z książki Marka Łebkowskiego "Doskonała kuchnia polska". Nie wiem, czy to kwestia tego, że piekłam w metalowej blaszce, zamiast w ceramicznej formie, ale to najlepsze ciasto kruche, jakie zrobiłam. Nie za słodkie, nie przywiera do formy i dobrze się kroi. A więc jeśli akurat nie jesteście na diecie - polecam, póki jeszcze mamy lato i świeże owoce ;-)
Białe szaleństwo
  • 300 g mąki
  • 200 g masła
  • 100 g cukru pudru
  • 1/2 słoika dźemu malinowego
  • 500 ml śmietanki 30%
  • 500 g mascarpone
  • cukier puder do dosłodzenia masy (do smaku)
  • maliny i jagody
Proporcje przepisu są na dużą blachę. Na zwykłą formę do tarty wystarczy 180 g mąki, 120 g masła i 60 g cukru pudru i połowę śmietanki oraz mascarpone.




Z mąki, masła i cukru zagnieść ciasto i wstawić do lodówki. Piekarnik nagrzać do 200 stopni. Wylepić formę ciastem i ponakłuwać widelcem. Ja zrobiłam sam spód, bez boków, więc nie robiłam fałszywego wypieku. Piec przez 15-20 minut aż się zrumieni. Śmietankę ubić, potem powoli dodawać cukier puder i mascarpone. Ostudzone ciasto posmarować dżemem, na to wyłożyć masę i posypać owocami (najlepiej zrobić to tuż przed podaniem). Pyszne, pyszne, pyszne ;-)



sobota, 21 lipca 2012

Tarta, która (nie) wyszła


Czyli tarta z porzeczkami w kremie. Powiedziała mi o niej Mama, która jadła ją u swojej koleżanki. Dostałam nawet przepis w formie skanu z książki - niestety nie wiem co to była za książka, ale kiedy się dowiem dopiszę w komentarzach, żeby było uczciwie ;-). Przepis na ciasto kruche wzięłam z kolei ze strony www.kwestiasmaku.com. 

Ponieważ tarta od razu wzbudziła moje zainteresowanie, postanowiłam przygotować ją na spotkanie z przyjaciółmi, zapominając o zasadzie, żeby NIGDY nie ryzykować z nieznanym przepisem, jeśli nie ma się niczego w odwodzie. Zwłaszcza, jeśli przygotowuje się go w ostatniej chwili ;-).

Kiedy tarta już była teoretycznie upieczona (a my staliśmy w drzwiach), okazało się, że zamiast kremu na spodzie do tarty powstała zupa porzeczkowa... Zrozpaczona, porzuciłam ją w domu, a do przyjaciół przynieśliśmy kupny sernik (wstyd!). Ale kiedy wróciliśmy wieczorem, okazało się, że zupa jakimś cudem ścięła się i powstała masa - dość płynna, ale całkowicie do przyjęcia. No i... pycha! Ciasto słodkie, ale dzięki porzeczkom kwaskowate, połączenie smaków doskonałe!

Tarta z porzeczkami w kremie

Ciasto:
  • 250 g mąki
  • 150 g schłodzonego masła
  • szczypta soli
  • 3 łyżki cukru
  • 1 jajko
Krem:
  • 300 g czerwonych porzeczek
  • 300 ml śmietanki 30%
  • 200 g cukru pudru
  • 3 żółtka
  • opakowanie cukru wanilinowego
Zagnieść ciasto i wstawić na pół godziny do lodówki. Potem wylepić nim formę do pieczenia tart. Moim zdaniem połowa ciasta (jak podaje oryginalny przepis) to za mało na jedną formę, z kolei całość - to za dużo, zostawiłam więc trochę i przygotowałam swoją wariację na temat, o której poniżej. Wyłożyć folią aluminiową, wysypać groch i piec przez ok. 10-15 minut w 190 stopniach, po czym dopiec na złoto bez obciążenia. Po raz pierwszy robiłam tak zwany "fałszywy wypiek" i sprawdza się - boki ciasta nie opadają w trakcie pieczenia ;-).

Porzeczki wymieszać z połową cukru pudru. Pozostałą część cukru ubić z żółtkami, aż powstanie biała, puszysta masa.  Śmietankę zagotować z cukrem wanilinowym i powoli dodawać do masy jajecznej, po czym ubijać jeszcze  przez 3 minuty. Wylać na upieczony spód do tart, wysypać porzeczki i piec 30 minut w 180 stopniach. 




W przepisie podane są jeszcze 3 łyżki dżemu porzeczkowego, ale w opisie przygotowania pominięto je - pewnie chodziło o wysmarowanie spodu dżemem przed pieczeniem, chociaż moim zdaniem nie jest to potrzebne.

Wariacja na temat

Z pozostałego ciasta przygotowałam mini-tarty w kokilkach. Zostawiłam też trochę kremu, więc przygotowanie ich kolejnego dnia na deser odbyło się błyskawicznie. Tym razem użyłam jagód i okazało się, że to bardzo dobry pomysł ;-). Masa ścięła się bez problemu - jagody mają widocznie mniej soku niż porzeczki...




Mini-tarty okazały się tak pyszne, że powtórzyłam je, przygotowując deser dla naszych gości - jedna mini-tarta z jagodami, druga z malinami. Do kremu dałam oczywiście połowę cukru pudru. Dodam jeszcze tylko, że właściwie wystarczy wylepić nim tylko dno foremki - z jednej porcji można więc przygotować deser dla całej, licznej rodziny ;-)




poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Owoc (miłości)



Czyli syn w paterze ;-). Dostaliśmy ją w prezencie ślubnym od mojej matki chrzestnej. Jest piękna i od kiedy zaczęłam robić "sesje" małym dzieciom marzyłam o tym, żeby któreś w niej sfotografować. Nie składało się, ale za to mój synek ma teraz niepowtarzalne, własne zdjęcia. Wprawdzie bardziej niż owoc przypomina bakłażana, ale bakłażan nazywany jest gruszką miłości, więc zasadniczo wszystko się zgadza ;-)


sobota, 25 lutego 2012

środa, 19 października 2011

Figa c.d.

Tym razem w innej odsłonie. Jako że lubię wszelkie sałatki na słodko (tu pewnie wielu osobom włos się na głowie jeży ;-), postanowiłam znaleźć sposób na taką, w której można by umieścić figę - po przekrojeniu ma tak piękne wnętrze, że warto to zrobić chociaż z tego powodu. No i wymyśliłam.

Sałatka z figą i fetą
na 4 osoby

główka sałaty
1 opak. "fety "
2 figi
1 gruszka
garść pestek dyni lub orzechów, garść żurawiny
olej z orzechów włoskich (lub oliwa)
sok z połowy cytryny
skórka z połowy cytryny
łyżeczka syropu klonowego

Sałatę umyć, rozłożyć na talerze, posypać pokrojonymi w kostkę fetą i gruszką, orzechami i żurawiną. Na wierzchu ułożyć plastry figi. Przygotować sos z oleju, cytryny i syropu klonowego - ważne, żeby był kwaskowaty, z nutą słodyczy od syropu klonowego. Można użyć też oliwy, ale olej jest o wiele delikatniejszy i dużo lepiej podkreśla aromat cytryny, który z kolei doskonale łączy się z fetą. Całość ma niezwykle delikatny i harmonijny smak. My się rozpłynęliśmy ... ;-)


piątek, 1 października 2010

Cała naprzód ku nowej przygodzie...

Wróciliśmy! Za nami 6 000 kilometrów i dwa wspaniałe kraje, natłok wrażeń i cudowne wspomnienia. Cofnijmy więc kalendarz o dwa tygodnie do tyłu i zacznijmy od początku...

"Cała naprzód ku nowej przygodzie, taka gratka nie zdarza się co dzień..." śpiewały dzieciaki w Akademii Pana Kleksa. To nasze motto, które powtarzamy sobie za każdym razem, kiedy wyruszamy na kolejną wyprawę. Drugim moim ulubionym cytatem jest piosenka Bilba z "Władcy Pierścieni":


The Road goes ever on and on,
Down from the door where it began...
Ale do rzeczy ;-). Wyruszyliśmy w podróż bladym świtem. Samochód zapakowany, kwiatki podlane, wszystko gotowe, ale ja jeszcze zdążyłam wymknąć się do ogrodu, żeby zerwać lawendę i zrobić coś, czego nie zdążyłam przed wyjazdem...



Podpatrzyłam to na francuskim kanale, w reportażu dotyczącym Prowansji, do której mieliśmy się (między innymi) udać. Zrobienie pachnącej, lawendowej saszetki zajęło mi około 1,5 godziny, co pozwoliło (czysto teoretycznie ;-) skrócić podróż. Wystarczy zrobić mały bukiecik, związać go, wywrócić na drugą stronę i przeplatać mulinę (albo, jeszcze lepiej, wstążkę). Saszetkę można potem powiesić w szafie, albo włożyć do szuflady. A przez cały czas jej wyplatania wokół unosi się zapach Francji...





Na drogę wybrałam akurat książkę "Dzika lawenda". Przypadek, słowo daję!
W tle korek pod Wiedniem.



My na razie zmierzaliśmy jednak nie ku lawendowym polom, lecz w zupełnie innym kierunku. Pierwszy przystanek - Bolonia. A po drodze - jeden z moich ulubionych znaków drogowych ;-)