środa, 28 sierpnia 2013

Wspomnienia mają zapach mirabelek

Brzmi jak tytuł melodramatu albo romansu... A chodzi, jak zwykle, o jedzenie :-) I o wspomnienia, oczywiście.

Od dawna wracam pamięcią do czasów, kiedy jeździłam z Dziadkami na ich leśną działkę i pod koniec lata zbierałam z bratem mirabelki z pobliskich PGR-owskich pól. Nie pamiętam, co potem Babcia z nich robiła - moja Mama twierdzi, że kompot (i chyba wiem dlaczego, bo drylowanie mirabelek to czasochłonne zajęcie...) - ale kiedy na ostatniej rowerowej wycieczce zza ogrodzenia jednostki wojskowej dobiegł mnie znajomy zapach, nabrałam nieprzepartej ochoty na mirabelkowe konfitury.

Wróciłam więc pod jednostkę i nazbierałam gdzieś tak z pół torby mirabelek - dojrzałych, leżących na ziemi. Było zupełnie jak kiedyś :-)








poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Moules marinières

To chyba najbardziej znany przepis na mule - a przy okazji i najprostszy. Towarzyszy mi on od wielu lat, od pobytów w Normandii i Bretanii, aż po mój własny ogrodowy stół. Nadeszła pora, aby go uwiecznić :-)

Niektórzy boją się muli nie wiedząc, jak wybrać te, które się do gotowania nadają, a które nie. Sprawa jest jednak bardzo prosta. Należy czyścić je w zlewie, pod bieżącą zimną wodą. Trzeba wyrzucić wszystkie, które są uszkodzone, albo które są otwarte i nie zamykają się po lekkim ściśnięciu albo postukaniu w krawędź zlewu. Potem usunąć z nich wszelkie narośle (np. małe muszelki, glony albo "wąsy", którymi przytrzymują się podłoża). Po gotowaniu natomiast należy wyrzucić wszystkie te, które się nie otworzyły.

Moules marinières (na 2 osoby)
  • 1 kg muli, np. moules bouchot
  • 2 listki laurowe
  • ok. 4 gałązek tymianku
  • 1 malutka posiekana cebulka (albo pół większej)
  • ok. 50-100 ml białego wytrawnego wina
  • 2 łyżki posiekanej pietruszki
  • łyżka masła 
  • 2-3 łyżki śmietanki (dałam 18%, ale może być i 30%)
Wino przelać do garnuszka, zagotować przez 30 sekund i odstawić (sposób na złagodzenie w ten sposób jego smaku znalazłam na stronach BBC - Food Recipes). W szerokim rondlu roztopić masło, zeszklić na nim cebulkę, dodając liście laurowe i posiekane gałązki tymianku. Potem wlać wino i zagotować. Wrzucić małże, przykryć i dusić około 2-3 minut. Na koniec odsunąć muszle na bok, dodać śmietankę, pietruszkę i wszystko dobrze wymieszać. Podawać z bagietką i kieliszkiem dobrego białego wina.




Ciekawostką jest sposób jedzenia muli - nie używa się do tego sztućców, tylko wyjmuje małża z pierwszej jedzonej muszli, którą używa się następnie jako "szczypczyków" do wyjmowania zawartości kolejnych. Dlatego warto jest podać serwetki oraz miseczki z ciepłą wodą i odrobiną soku z cytryny :-)






wtorek, 13 sierpnia 2013

Jarzynka mojej Mamy

Danie w swej prostocie uniwersalne. Pasuje do wszystkiego, z wszystkim może być podawane, a nawet bez niczego :-). My ostatnio serwujemy je do ryby w każdej postaci - pieczonej i smażonej. Znakomicie też sprawdza się jako podwieczorek dla małego A., którego mamy wtedy z głowy na kilkanaście minut, bo wygrzebuje sobie po jednej fasolce, po jednej marcheweczce i zajada z błogością na twarzy...

Jarzynka mojej Mamy
  • warzywa  w ilości dowolnej - mój sprawdzony zestaw to fasolka, ziemniaki, marchewka i kalafior, ale może też być cebulka, kalarepka, brokuł i co kto tam jeszcze sobie wymyśli.
  • sól
  • masło
Warzywa pokroić na mniejsze kawałki (fasolka), kostkę (ziemniaki) i plasterki (marchewka). Kalafiora podzielić na mniejsze różyczki. Na dno garnka wlać odrobinę wody, posolić i zagotować (ilość wody powinna być taka, żeby warzywa udusiły się bardziej na parze, niż ugotowały - słowem, żeby woda na koniec gotowania znikła). Na wrzątek wrzucić fasolkę, marchewkę i ziemniaki. Pod koniec gotowania dodać kalafiora i masło. No i to wszystko ;-)



sobota, 10 sierpnia 2013

Knedle ze śliwkami

Tak jakoś jesiennie się zrobiło za oknem po tych upałach i dzisiejsze danie doskonale do takiej aury pasuje.

Przepis i jego wykonanie wyjątkowo nie są moje, a mojego Teścia - ja byłam tylko beneficjentem pozostającym w niemym zachwycie ;-)

Knedle ze śliwkami (na ok. 20 sztuk)
  • ok. 1 kg ziemniaków (sypkich)
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 3 jajka
  • ok. 300 g mąki - tyle ile "wejdzie" do ciasta
  • śliwki
  • sól i cukier
  • bułka tarta i masło

Ziemniaki ugotować w mocno osolonej wodzie (ok. 1 łyżki na 1 kg). Po ostygnięciu przepuścić przez praskę, dodać mąkę ziemniaczaną, jajka i mąkę zwykłą. Śliwki przekrawać na pół, wyjmować pestkę i w jej miejsce wsypywać po odrobinie cukru. Ręką formować z ciasta placuszki, w środek wkładać śliwkę i zaklejać, tworząc kulki.

Knedle wrzucać na osolony wrzątek i gotować aż wypłyną (ok. 10-15 min.). Po ugotowaniu wyłożyć na talerz i polać odrobiną masła, żeby się nie sklejały. Podawać z bułką tartą (bułkę zrumienić na patelni i dodać masło) i brązowym cukrem lub z kwaśną śmietaną.

Nie muszę chyba dodawać, że na moim synu knedle zrobiły chyba jeszcze większe wrażenie niż na mnie ;-) 



niedziela, 4 sierpnia 2013

Brioszka

Ciasto, które robię praktycznie tylko w naszym domu na Warmii - znakomicie wpisuje się w niespieszny deser po obiedzie, z małą kawką, kieliszkiem ajerkoniaku i widokiem na zielony, pofalowany krajobraz. 

Przepis na brioszkę do odrywania pochodzi z serwisu www.kwestiasmaku.com. Oryginalnie nadziewana jest dżemem pomarańczowym, a ja zawsze sięgam do naszej bogatej spiżarni po domowe przetwory - konfitury z nektarynek z malinami lub wiśniami, albo powidła śliwkowe. Podane proporcje są na tortownicę o średnicy 26 cm - mamy tutaj mniejszą, więc z pozostałego ciasta robię bułeczki. 

Brioszka do odrywania
  • 370 g mąki
  • 50 g cukru
  • 50 g świeżych drożdży
  • 100 ml ciepłego mleka
  • 1 łyżeczka soli 
  • 3 jajka
  • 170 g miękkiego masła
  • konfitury
Wymieszać pokruszone drożdże, mleko, łyżeczkę cukru i łyżkę mąki i odstawić na 10 minut. Do miski przesiać mąkę, sól, cukier, drożdże i jajka. Mieszać łyżką 10 minut lub hakami miksera 5 minut, po czym dodawać masło i wyrabiać drugie tyle (szczerze mówiąc nie bardzo przestrzegam tych zaleceń czasowych - wyrabiam krócej - ale ciasto też wychodzi bardzo dobre).

Odstawić ciasto do wyrośnięcia w ciepłe miejsce na 1h, przykryte ściereczką. Kiedy podwoi swoją objętość, podzielić na 12 równych części (bądź po prostu odrywać po kawałku), formować z nich placki, na środek wykładać po łyżeczce konfitury, sklejać ciasto w jednym miejscu i układać w wysmarowanej masłem tortownicy łączeniem do dołu. Po ułożeniu całej brioszki zostawić jeszcze na 0,5h do wyrośnięcia.

Posmarować roztrzepanym jajkiem (na zdjęciu widać, że niestety ten etap pominęłam, jajka mi się skończyły ;-), wstawić na ok. 30 minut do nagrzanego do 180 stopni piekarnika. Po upieczeniu wyjąć do ostygnięcia i po 15 minutach zdjąć obręcz. Najlepiej podawać jeszcze ciepłe, chociaż po ostygnięciu jest równie dobre, nawet na drugi dzień.

Ostrzegam, że brioszka jest uzależniająca! Duży A. chodzi za mną za każdym razem, kiedy tu jesteśmy i błaga, żebym ją upiekła, a mały A. w tym roku dołączył do fanów tego znakomitego ciasta - oczywiście z kubeczkiem mleka w miejsce kawy i ajerkoniaku ;-)