poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Benvenuti a Trieste

To był całkowity spontan. Mieliśmy zarezerwowany apartament w Chorwacji od soboty, a wyjechaliśmy w poniedziałek, planując znaleźć coś na te kilka dni na miejscu. Kiedy jednak pokazały się tablice kierujące do słonecznej Italii, pokusa okazała się zbyt silna... Moje ukochane Włochy, chociaż na kilka dni - i to była bardzo dobra decyzja.

Jak się okazało, z dzieckiem zwiedza się inaczej. Nie pędzi się, żeby tylko zobaczyć wszystko, absolutnie wszystko, co jest do zobaczenia. Idzie się za to powłóczyć po wąskich uliczkach na tyłach Piazza dell'Unità, przysiadając na kawę i lody, podróżuje się starym tramwajem właściwie nie wiadomo dokąd, jedzie się na plażę i przy okazji zwiedza Castello Miramare, płynie się statkiem do Muggii, żeby wykąpać się i zjeść najlepsze calamari fritti oraz tagliatelle ze scampi i musem z cukinii... Triest to miasto przyjazne dla rodziców (co krok to bar) i dla dzieci (co trzy kroki park lub plac zabaw). A wieczorne siedzenie z latoroślą na placyku, na którym z jednego z domów wystaje starożytny łuk Arco di Ricardo, popijanie prosecco z plastikowych kieliszków, które niejeden już wyjazd uratowały, i opowiadanie bajek o smokach - bezcenne :-).

Pan Miś zdał egzamin na podróżnika celująco. A my odkryliśmy nowy rodzaj zakwaterowania - zadziwiająco niedrogie apartamenty z kuchnią. Residence delle Campanelle na obrzeżach miasta, ale za to z pięknym widokiem, oraz Residence Sara, praktycznie wychodzące na placyk z rzeczonym starożytnym łukiem. Dlatego właśnie mogliśmy wyjść w kapciach przed dom i popijać prosecco na przysłowiowym progu :-).

Ze złych rzeczy, to przed wyjazdem popsuły mi się moje dwa ulubione obiektywy i zostałam z "kitowym". Nie ma to jak mieć pecha w kluczowym momencie...

Ciąg dalszy nastąpi... A poniżej krótki, ilustrowany przewodnik.

Okolice naszej drugiej residence (piazza Barbacan)








Port i marina w Muggii





Piazza dell'Unità i zachód słońca nad portem





Kościół Niepamiętamjaki (San Giusto?)



Tram di Opicina i widok na miasto z okolic obelisku





Castello Miramare i włoskie cuda motoryzacji













poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Miętowa zupa-krem z groszku

Pan Miś wyjechał z Dziadkami na Warmię. Taka sytuacja :-). Nagle dzień zrobił się dłuższy o dobre kilka godzin, w domu zapanowała niespotykana cisza... a nas ogarnął leń, jakiego nie mieliśmy od ponad dwóch lat. Postanowiliśmy posprzątać, ale olaliśmy sprawę, bo wolimy leżeć na leżakach w ogrodzie. Gotować też nam się nie chce...

Kupiłam dziś mrożony groszek na puree i udałam się po pieczonego kurczaka. Kurczaki niestety wyszły, a tymczasem groszek zdążył się rozmrozić... co robić? Koniec końców wyszła mi naprawdę znakomita zupa z groszku, po której nastąpiły najprostsze i najpyszniejsze wątróbki w sosie balsamicznym.

Po tych kilku dniach odpoczynku i rozkwitu małżeńskiej miłości konstatacja jest jedna - odpoczywamy, ale strrrasznie tęsknimy :-).

Zupa-krem z groszku z miętą
  • opakowanie groszku mrożonego
  • 2-3 ząbki czosnku
  • ekologiczna kostka rosołowa
  • łyżka śmietanki
  • 4-5 dużych liści mięty
  • ew. odrobina octu balsamicznego i/lub pecorino
Groszek wsypać do garnka i zalać wodą niewiele ponad poziom groszku. Wrzucić kostkę, czosnek, miętę i odrobinę posolić. Gotować groszek do miękkości, po czym zmiksować i dodać śmietankę. Doprawić octem i/lub posypać serem.


 
 







Mała Mi

Uwielbiam to. Robić zdjęcia malutkim dzieciom (trochę większym też, ale te małe mniej się ruszają :-) ). Mniej różowo jest, kiedy trzeba wybrać najlepsze spośród 350 zdjęć, ale przyjemność patrzenia na efekt końcowy - bezcenna.

Przedstawiam małą (m)I, która całkiem niedawno do nas dołączyła. I brawa dla M. za koszyk :-)