Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przetwory. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przetwory. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 października 2016

Piernikowe masło z orzechów nerkowca (bez cukru)

Tak się złożyło, że tymczasowo jesteśmy całą rodziną na diecie bez cukru, bez mleka i bez pszenicy. Poza obiadami, przy których praktycznie nic się nie zmieniło, nie jest łatwo - zwłaszcza jeśli chodzi o przygotowywanie jedzenia dla najmłodszego. My dalibyśmy sobie radę śpiewająco - teryna z łososia i brokułów na śmietance owsianej? Proszę bardzo, wyszła z tych samych proporcji i nie czuć w ogóle "oszustwa". Co na to junior? Błe. Krem czekoladowy z awokado słodzony stewią? Błe (chociaż po chwili jednak zjadł - chyba dlatego, że nic innego do placków nie było :-) ). 

Dwoję się więc i troję, żeby zrobić coś, co posmakuje małemu A., a jednocześnie nie będzie zawierało stewii, której serdecznie nie znoszę. A trzeba pamiętać, że bez tych trzech składników gotuje się jednak inaczej. Co ja Wam będę opowiadać o placuszkach z mąki kokosowej, do których na gwałt dodawałam skrobi ziemniaczanej, żeby zechciały przybrać kształt placuszków właśnie, a nie rozpapranej po całej patelni masy... 

No ale chciałam wyzwań, to teraz je mam :-). Za mną już dwa masła orzechowe - z prażonych orzechów laskowych i orzechów arachidowych, ale postanowiłam poczekać, aż będę mogła przynajmniej te pierwsze posłodzić ksylitolem, bo stewii jak wyżej :-). Ponieważ jednak zaopatrzyłam się również w solidną porcję nerkowców, a one są słodkie... Śledzicie mój tok myślenia?

Piernikowe masło z orzechów nerkowca
  • orzechy nerkowca (min. 200 g) 
  • olej z orzechów włoskich (ok. 1 łyżki na 200 g)
  • przyprawa do piernika 
Sprawa jest banalna. Podprażyć nerkowce na suchej patelni, po czym wrzucić do kuchennego robota. Mielić tak długo, aż masa osiągnie konsystencję masła orzechowego (najpierw będą okruchy, a potem z orzechów zacznie wytrącać się tłuszcz). W międzyczasie dodać olej z orzechów włoskich, a na sam koniec - przyprawę do piernika. Oczywiście, gdybym mogła, dosłodziłabym czymś jeszcze, ale tak jak jest, jest całkiem smaczne.

Jeszcze parę tygodni, trzymajcie za mnie kciuki :-)


piątek, 25 września 2015

Keczup domowy

Tak, doszło do tego, że zrobiłam domowy keczup. Wiem, to już pełne ekstremum. Jak to się stało? Nie wiem, chyba po prostu leżące tuż przy wejściu do Pana W. pomidory z wyraźnym, przyciągającym wzrok napisem "NA PRZETWORY" sprawiły, że nie mogłam przejść obok nich obojętnie. Cóż mogę powiedzieć... Ano to, że taki domowy keczup, zrobiony według przepisu z Kwestii Smaku, jest naprawdę dobry i nawet dość mocno przypomina w smaku ten, którego czasami używam. Wyszły mi trzy słoiczki, dwa zapasteryzowałam, jeden nie. Myślę, że dla naszej rodziny starczy na całą zimę :-)

Keczup domowy
  • 2 kg pomidorów
  • 1 duża cebula
  • 1 papryczka chilli
  •  2 ząbki czosnku
  • 4 łyżeczki musztardy
  • 6 łyżeczek octu winnego
  • 4 łyżeczki cukru
  • 4 łyżeczki oliwy
  • sól, pieprz
  • ew. 1/2 szklanki malin i 1/3 łyżeczki cynamonu
Pomidory sparzyć, obrać ze skórki (obierał mały A. tymi swoimi małymi paluszkami :-) ) i szypułek, pokroić i wrzucić do garnka. Wstawić na gaz, zagotować, w międzyczasie dodać obraną i pokrojoną w kostkę cebulę, obrany czosnek i przepołowioną papryczkę chilli bez pestek. Dodać oliwę, cukier, ocet i musztardę, gotować 10 minut bez przykrycia i zmiksować na puree. Potem dodać ewentualnie przetarte przez sito maliny i cynamon - ja dodałam i to był bardzo dobry pomysł, ale oczywiście o tym, że należy przetrzeć je przez sito doczytałam już po fakcie. Ale i tak na koniec przetarłam cały ketchup przez sito - zostały na nim pestki i z malin, i z pomidorów i resztki skórki z papryki. I to też był bardzo dobry pomysł.

A, i nauczyłam się dzięki temu przepisowi łatwo pasteryzować słoiki. Przy konfiturach na ogół wyparzałam i nakładałam do gorących, ale wiadomo, cukier konserwuje, a przypadku ketchupu moje lenistwo mogłoby już nie przejść. Wystarczy więc wyparzyć słoiki, wstawić do pieca nagrzanego na 100 stopni aż wyschną, napełnić i wstawić jeszcze na 20 minut do tegoż pieca. Żadnego wygotowywania, brr :-).

No, to macie propozycję zajęcia na weekend :-)









wtorek, 22 września 2015

Konfitura z mirabelek z cukinią (i skórką z cytryny)

Co pachnie (i smakuje) czekoladą chociaż wcale nią nie jest? Ano, tytuł wyjaśnia wszystko... Unoszący się w całym domu słodki aromat zdołał nawet ściągnąć mojego męża na dół do kuchni, a mało co jest w stanie oderwać go od pracy :-).

Przepis pochodzi od wyjątkowo utalentowanej pani Ołeny (kto zna, ten wie). Pani Ołena jest również autorką sposobu na pozbywanie się pestek z mirabelek bez spędzania nad tym całych godzin i wściekania się, a następnej kolejności chlipania pod nosem. A uwierzcie, mirabelek przywieziono mi napraaawdę dużo. Sposób i przepis poniżej :-).

Konfitura z mirabelek z cukinią
  • mirabelki (po wsypaniu do garnka wyszło gdzieś tak 3 litry)
  • cukinia (na tę ilość - połowa średniej)
  • skórka z całej pomarańczy
  • ksylitol / cukier - do smaku 
Mirabelki umyć, powyciągać źdźbła trawy, wrzucić do garnka i dusić aż zmiękną. Przetrzeć przez sito na patelnię (ha! mówiłam, że proste?). Do musu z mirabelek zetrzeć na tarce na grubych oczkach cukinię, dodać cukier (do smaku - ja osobiście wolę kwaśniejsze konfitury, ale do mirabelek i tak trzeba sporo wsypać). Smażyć, aż cukinia się zeszkli, a całość zgęstnieje. Na koniec dodać skórkę z cytryny.

Od razu się przyznam, że ja, jak to ja, zamiast zapakować konfiturę do słoiczków od razu, nie miałam oczywiście na to czasu (ani specjalnej ochoty w danym momencie), więc podgrzewałam ją kilka razy, przez co w efekcie mocno zgęstniała i cukinia się nieco rozpadła. Ale... konfiturze wyszło to na dobre - ma wyrazisty smak i świetną konsystencję do smarowania nią na przykład ciasta (powtórzyłam jagielnik, tylko tym razem z tą konfiturą właśnie i z musem malinowym na wierzchu zamiast rokitnika), Zachęcam :-)





środa, 21 stycznia 2015

Pâte à tartiner Speculoos

Porzućcie Nutellę Wy, którzy to czytacie! Albowiem krem Speculoos przewyższa ją pod każdym, znanym i nieznanym, względem!

Wiem o tym już od jakiegoś czasu, od kiedy we Francji natrafiłam na pâte à tartiner Speculoos, czyli krem do smarowania pieczywa zrobiony z korzenno-karmelowych ciasteczek Lotus. Ale niestety ani ciasteczek, ani kremu u nas nie uświadczysz, więc postanowiłam już jakiś czas temu znaleźć na to przepis, no bo jak się w końcu zdobyty z wielkim trudem słoiczek skończy...

Przepis zdobyłam (zmieniłam tylko trochę proporcje), a do zrobienia zmobilizowały mnie ciasteczka Lotus, nabyte w Austrii (mniam!), oraz Dzień Babci. Ale nie, nie, nie zużyłam do kremu tych cennych smakołyków. Wybrałam się po pierniczki do Ikei. Niestety, akurat wyszły, więc nabyłam w sklepie obok ciasteczka o znajomej nazwie Spekulatius (sic!). Efekt jest taki, że nie tylko Nutella, ale i francuski krem w słoiczku mogą się schować :-).

Krem Speculoos (na ok. 3 małe słoiczki)
  • 340 g ciasteczek korzennych
  • 200 g niesłodzonego mleka zagęszczonego
  • 1 kopiasta łyżka miodu
  • łyżka cynamonu lub przyprawy do ciasteczek/pierniczków
  • 3 g żelatyny
  • 130 g miękkiego masła
  • 1 łyżka oleju słonecznikowego lub rzepakowego
  • 3 łyżeczki soku z cytryny
Ciasteczka rozdrobnić w robocie kuchennym, po czym dolać do nich mleko, przyprawy i miód, po czym odstawić. Masło zmiksować z olejem, dodać do ciasteczek, zmiksować. Żelatynę namoczyć w odrobinie wody, sok z cytryny podgrzać, dolać do żelatyny, całość wlać do masy, zmiksować. Przełożyć do słoiczków, wstawić i trzymać w lodówce (pożądaną konsystencję krem powinien osiągnąć po ok. 30 minutach).








niedziela, 16 listopada 2014

Korzenny syrop z dyni

Na ten przepis trafiłam przypadkiem na blogu wegAnki. Od razu pomyślałam sobie o naszym tradycyjnym przedświątecznym spacerze Krakowskim Przedmieściem z zimową kawą w dłoni... Nie mogłam się oprzeć :-)

Dałam trochę więcej puree z dyni, oprócz cynamonu i goździków dodałam szczyptę kardamonu i esencję waniliową, no i gotowałam trochę dłużej - ok. 35 minut zamiast 20. A teraz siedzę sobie z korzenną kawą w dłoni na fotelu i cieszę się moją ulubioną porą roku :-).

Korzenny syrop z dyni (na ok. 0,5 l)
  • 300 g puree z dyni
  • 350 ml wody
  • 200 g cukru
  • 1,5 łyżeczki cynamonu
  • 2-3 goździki
  • szczypta kardamonu
  • łyżeczka esencji waniliowej
Dynię w całości pokroić na kawałki, posmarować z oliwą i piec ok. 30 minut w 200 stopniach, aż będzie miękka. Wystudzić, obrać ze skórki i zmiksować na puree.

Cukier zalać wodą i podgrzewać aż się rozpuści. Dodać puree z dyni, przyprawy i gotować na małym ogniu ok. 30 minut, aż zrobi się gęsty syrop. Po przestudzeniu przechowywać w lodówce. Można dodawać do kawy, herbaty, budyniu z kaszy jaglanej...






poniedziałek, 27 października 2014

Pół kilo pigwowca i co z tego wynikło

Wąchaliście kiedyś pigwowca? Nie? To żałujcie. Ja jestem zakochana w jego cytrusowo-cukierkowym zapachu. Podczas ostatniej wizyty w naszym lokalnym warzywniaku (u pana Amfetaminki*, jak był łaskaw wyrazić się mój 2,5-letni syn (!!!)), jak zanurzyłam nos w skrzynce z pigwowcem, tak wyjęłam go z torebki ze zdobytym skarbem dopiero pod domem.

Plany miałam proste - pokroić i zasypać cukrem, żeby było do herbaty na zimę. A że soku wyszło dużo... to nabyłam drogą kupna (!) spirytus i zrobiłam pigwówkę (pigwowcówkę?). Specjalnie czekałam z tym do poniedziałku, bo wiadomo...

 

Pigwowiec do herbaty i z prądem
  •  0,5 kg pigwowca
  • cukier
  • 200 ml spirytusu
Pigwowiec  pokroić na ósemki i wyciąć gniazda nasienne. Włożyć do słoiczków, zasypać porządnie cukrem (niestety nie wiem jaka jest właściwa ilość, sypnęłam na oko. Cały cukier się w soku nie rozpuścił, ale też zostawiłam, żeby dodawać do herbaty). Wstawić do lodówki. Po kilku dniach owoce puszczą sok. Wtedy przełożyć je do słoiczków, poupychać i zalać, a resztę soku wymieszać ze spirytusem w proporcji mniej więcej pół na pół. No i czekać parę miesięcy, aż się przegryzie...

*Pana Witaminki :-)













piątek, 24 stycznia 2014

Kwaśne mleko, biały ser

Nie ma nic gorszego, niż kiedy człowiek wstaje rano, zaparza znakomitą kawę, wlewa mleko do garnuszka, żeby je podgrzać, a tu... MLEKO SKWAŚNIAŁO! I to ostatnia, najostatniejsza butelka. W takiej sytuacji całkiem usprawiedliwione jest, jeśli człowieka trafi nagły szlag.

Mnie w pierwszej chwili oczywiście trafił. Mamrocząc pod nosem przekleństwa nalałam do kawy gorącej wody i śmietanki (fuj!), i taką paskudną oto lurą zaczęłam dzień. Dzień, który miał przez to wszelkie prawo być kompletnie do kitu. Ale jako człowiek pozytywnie do życia nastawiony i dysponujący nienajgorszą pamięcią, przypomniałam sobie, co zaleca w takich przypadkach moja Mama:

"Mleko owarzyć, na sitko i będzie biały ser".

Tak też uczyniłam. Mleko owarzyłam (czyli, po naszemu, zagotowałam w garnuszku), przelałam na sitko i zostawiłam na jakiś czas, żeby biały ser się nieco zestalił. Ludzie z mojego pokolenia (i starsi :-) pamiętają pewnie jeszcze taki biały ser z odciśniętymi drobnymi oczkami...

Do tego domowej roboty chleb i wygrzebany ze spiżarki mus z jabłek (też własnoręcznie zrobiony, z naszej kapryśnej koksy). Panie i Panowie, dzisiejszy dzień został uratowany!

PS. Zanim zaczniecie produkować taki ser w ilościach hurtowych, dodam tylko, że z całej butelki mleka wychodzi tyle, żeby starczyło na dwie, takie oto, kanapki.

PPS. Moja Mama przypomniała, żeby mleka nie zagotowywać, tylko powoli podgrzewać aż oddzieli się serwatka - wtedy serek jest delikatniejszy :-)



niedziela, 1 grudnia 2013

Esencja waniliowa domowej roboty

Święta niby jeszcze daleko, ale już blisko... To już ostatni moment, żeby "nastawić" esencję waniliową - musi mieć kilka tygodni, żeby się przegryzła. 

Zamiast cukru wanilinowego do świątecznych wypieków - domowej roboty esencja, do której potrzeba tyko wanilii i wódki. Zdrowiej, smaczniej i tak jakoś bardziej estetycznie - uwielbiam ładne słoiczki, więc nalewanie z nich takiej esencji po kropelce do ciasta samo w sobie będzie przyjemnością :-).

Esencja waniliowa
  • 1-2 laski wanilii
  • wódka
Wanilię rozkroić wzdłuż i w razie potrzeby, gdyby była za wysoka, również w poprzek, wyskrobać ziarenka. Włożyć je do szczelnego słoiczka razem z przekrojonymi laskami, zalać wódką. Odstawić na kilka tygodni.

Na zdjęciach alkohol jest przezroczysty, ponieważ właśnie do niego wanilię włożyłam. Po jakimś czasie esencja powinna zrobić się brązowa. W miarę zużywania trzeba uzupełniać wódkę i dodawać kolejne laski wanilii.

Możecie się domyślić, że zrobienie zdjęć zajęło mi kilka razy dłużej niż przygotowanie esencji... :-)




piątek, 6 września 2013

Konfitura z czarnego bzu, czyli jak nie skończysz do poranku...

... to ci panku urwę głowę i gotowe!

Tekst bajki z dzieciństwa (swoją drogą - co to wtedy były za bajki, dzisiaj pewnie są już na jakiejś zakazanej liście!) przyszedł mi do głowy, kiedy obierałam kiście czarnego bzu z małych, czarnych kuleczek. 

Ale nie przesadzajmy - dałam radę, podzieliwszy to sobie na kilka krótszych podejść. W każdym razie - skończyłam do poranku :-) 

No i było warto - to jedna z moich ulubionych konfitur, aromatyczna, z cudownie chrzęszczącymi pesteczkami, które - inaczej niż w malinach - nie wchodzą nieprzyjemnie w zęby. Polecam - jeśli tylko nie zużyliście całego czarnego bzu w czerwcu na hyczkę... 




środa, 28 sierpnia 2013

Wspomnienia mają zapach mirabelek

Brzmi jak tytuł melodramatu albo romansu... A chodzi, jak zwykle, o jedzenie :-) I o wspomnienia, oczywiście.

Od dawna wracam pamięcią do czasów, kiedy jeździłam z Dziadkami na ich leśną działkę i pod koniec lata zbierałam z bratem mirabelki z pobliskich PGR-owskich pól. Nie pamiętam, co potem Babcia z nich robiła - moja Mama twierdzi, że kompot (i chyba wiem dlaczego, bo drylowanie mirabelek to czasochłonne zajęcie...) - ale kiedy na ostatniej rowerowej wycieczce zza ogrodzenia jednostki wojskowej dobiegł mnie znajomy zapach, nabrałam nieprzepartej ochoty na mirabelkowe konfitury.

Wróciłam więc pod jednostkę i nazbierałam gdzieś tak z pół torby mirabelek - dojrzałych, leżących na ziemi. Było zupełnie jak kiedyś :-)








środa, 3 października 2012

Gość w dom...

Ciąg dalszy chyba wszyscy znają. Zwłaszcza, że tym razem w roli gościa wystąpiła boża krówka :-)






A przy okazji nowa odsłona znanego już przepisu na konfiturę z cukinii. Startą cuknię (która chwilę poleżała w lodówce, bo do czegoś zrobiłam jej za dużo) należy wrzucić na patelnię na średni ogień, zasypać cukrem i wrzucić kawałki jabłek. Potem należy zająć się fotografowaniem biedronki i zapomnieć o konfiturze - cukinia pięknie się skarmelizuje, tak samo jak jabłka, które z zewnątrz będą przyjemnie twardawe, a w środku mięciutkie. Pycha!!!




sobota, 29 września 2012

Galaretka lawendowa

Znakomity sposób, żeby zagospodarować nadmiar jabłek. A, jako się rzekło, jabłoń latoś obrodziła. Znany wierszyk mówi na tę okoliczność: "I ojciec i babka jadali wciąż jabłka..." :-) Ja za to robię galaretkę i zwykłą, i korzenną i... lawendową. Brzmi dziwnie? Ale smakuje przednio. I naprawdę łatwo ją zrobić.




Galaretka lawendowa
  • jabłka
  • sok z cytryny
  • cukier
  • suszona lawenda 

Jabłka należy umyć i pokroić w całości na kawałki (ze skórką, gniazdami nasiennymi, a nawet ogonkami). Wrzucić do garnka, zalać odrobiną wody, dodać sok z cytryny i wstawić na średni ogień. Kiedy zmiękną, trzeba przełożyć je na sitko lub zwykłą gazę nałożone na garnek. Odstawić na dobę, żeby odciekł sok z pektyną, nie odciskać.

Następnego dnia do soku dodać cukier (sporo - im więcej, tym krócej się będzie gotować) i napar z lawendy - na średni garnek daję mniej więcej pół szklanki naparu zrobionego z ok. 1 łyżki lawendy. Można dodać też jeszcze do smaku sok z cytryny. Następnie należy gotować, aż kropelka wylana na talerzyk zastygnie. Z moich obserwacji wynika, że galaretka jest już gotowa, kiedy robi się w garnku charakterystyczna piana. Chociaż mnie zawsze wychodzi albo tak gęsta, że można kroić ją nożem, albo trochę za rzadka ;-).




A to - niezły początek kolekcji ;-).



czwartek, 6 września 2012

Syrop z kwiatów lawendy

Uwielbiam lawendę i to w każdej postaci. Widok, zapach i smak (sic!) jej kwiatów są ciepłe, zmysłowe, kojarzą mi się z podróżami, wypoczynkiem i przygodą... Udało mi się po kilku latach dorobić całkiem przyzwoitego poletka za oknem jadalni i teraz korzystam - susząc kwiaty do rozmaitego rodzaju przetworów, dla ozdoby i dla zapachu (chociaż niczym nie nasączane bukieciki lawendy szybko go tracą).

Przepis na syrop z lawendy (bo o nim dziś będzie mowa), znalazłam na znakomitym blogu pinkcake,blox.pl, na który kiedyś trafiłam poszukując przepisów bez dodatku mleka, chociaż pamiętam, że bardzo dawno temu coś podobnego robiłam. Przepis pinkcake nieco zmieniłam pod względem wykonania i oto, co powstało:

Syrop z kwiatów lawendy
  • 2 łyżki suszonych kwiatów lawendy (można kupić w sklepach internetowych)
  • szklanka wody
  • 10-12 łyżek cukru
  • pół laski wanilii lub (w jej braku i przy strasznym ciśnieniu, żeby syrop zrobić już, teraz, zaraz) pół opakowania cukru wanilinowego (fuj w porównaniu z prawdziwą wanilią, ale cóż...)
  • trochę soku z cytryny
Wodę zagotować z lawendą, cukrem, wanilią i sokiem z cytryny. Po pewnym czasie przelać syrop przez sitko, żeby odcedzić kwiaty i gotować dalej, aż zgęstnieje (można to poznać po tym, że robi się charakterystyczna pianka, ale najprościej co jakiś czas wylewać kroplę na talerzyk i patrzeć, czy jest odpowiedniej konsystencji). Trzeba tylko pamiętać, że syrop w temperaturze pokojowej bardzo gęstnieje.

Z innowacji to chyba dodałabym startą skórkę z cytryny (ale niedużo, żeby nie zagłuszyła smaku lawendy). Nie próbowałam jednak, więc nie wiem, czy to trafiony pomysł. Syrop znakomicie smakuje z lodami waniliowymi i wszelkimi owocami typu nektarynka, brzoskwinia, ufo, morela....

Zainspirowana tym przepisem mam już w głowie kolejne pomysły, ale o tym na razie cicho sza - wszystko w swoim czasie, jak to mówią ;-)


czwartek, 6 października 2011

Figa, ale nie z makiem

Czyli co zjeść na przepyszne drugie śniadanie. Znakomitą kanapkę z twarożkiem śmietankowym, konfiturą i figą. Z własnoręcznie robionego na zakwasie chleba z dodatkiem migdałów, pestek dyni i słonecznika, żurawiny, suszonych śliwek i wszystkiego, co akurat wpadło w ręce.

W oryginalnym przepisie wygląda to nieco inaczej, konfitura jest morelowa, ale ja postanowiłam wykorzystać tę okazję, żeby podzielić się przepisem na dość nietypową konfiturę z... cukinii. Przepis dostałam od Cioci A. z Francji, ale tak naprawdę nie wiem ile ma wspólnego z oryginałem, bo oczywiście zgubiłam karteczkę, na której go zapisałam i odtwarzałam z pamięci.

Konfitura z cukinii
Małe cukinie
Cukier
Kilka jabłek
Listki mięty

Cukinie zetrzeć na tarce, wrzucić na patelnię, zasypać cukrem i smażyć, koniecznie na dużym ogniu (żeby sok szybko odparował i cukinia nie ugotowała się w nim). Jabłka w całości pokroić na kawałki, wrzucić do garnuszka, zalać małą ilością wody i gotować aż zmiękną. Przetrzeć je przez sitko bezpośrednio na patelnię, dodać sok z jabłek, kilka listków mięty (jeśli ktoś lubi).

Taka konfitura - słodka, ale jednocześnie kwaskowata przez dodatek jabłek, orzeźwiająca dzięki mięcie - bardzo dobrze komponuje się z figą, a jak wygląda...




środa, 4 maja 2011

Miód z mlecza



Czyli coś, na co od dawna miałam ochotę, ale czekałam na wystarczająco czysty surowiec ;-). A że znalazłam się akurat na Warmii, wśród dziewiczo czystych lasów i pól, udało się w końcu plany przekuć w słodką i niezwykle smaczną rzeczywistość...




Miód z mlecza

220 kwiatów mlecza
1 duża cytryna
1 l wody
1 kg cukru

Kwiaty należy ściąć jak najwyżej (same główki), wyłożyć na biały papier, żeby wyszły z nich wszystkie robaczki. Potem dokładnie wypłukać pod bieżącą wodą. Cytrynę sparzyć i pokroić w plastry. Kwiaty i cytrynę zalać wodą i gotować 15-20 minut, po czym odstawić do lodówki na 24 h. Następnego dnia odcisnąć kwiaty i cytrynę przez gęste sito i sam płyn gotować, dodając cukier, aż osiągnie odpowiednią konsystencję. Trzeba pamiętać, że ciepły jest dużo rzadszy niż ostygnięty - proponuję więc kierować się kolorem. Jasnosłomkowy oznacza, że miód będzie jeszcze za rzadki, a ciemnobursztynowy - że będzie bardzo gęsty (tak gęsty, że nie da się go rozsmarować na chlebie i będzie można co najwyżej wyjadać go łyżkami ;-).




wtorek, 26 października 2010

Galaretka jabłkowa

Ile razy zdarzało się, że otwierałam lodówkę, a tam góra jabłek... Trochę od kogoś się dostało, parę się kupiło, zapomniawszy, że się dostało, i tak dalej. Nie mówiąc już o naszej własnej jabłonce, która co dwa lata raczy nas ich niezmierzoną ilością. Człowiek stawał i drapał się w głowę - co z nimi zrobić?

No cóż - teraz już wiem i przedstawiam poniżej moją własną, zmodyfikowaną wersję galaretki jabłkowej.



Galaretka jabłkowa
jabłka
cytryna
przyprawy
cukier
gaza

Jabłka należy pokroić na kawałki razem ze skórką i pestkami, wrzucić do garnka, zalać wodą tak, żeby ledwie je przykryła, dodać sok z połowy cytryny (zależy od ilości jabłek) i gotować ok. 20 min, aż staną się miękkie. Dużą miskę obwiązać gazą, na którą należy wyłożyć ugotowane jabłka i przelać sok. Odstawić na ok. 12 godzin, nie odciskać. Powstały sok przelać do garnka i dodać 300 g cukru na każde 400 ml soku. Gotować z dodatkiem przypraw (np. kardamonu, anyżu, skórki cytrynowej, cynamonu, goździków) i soku z cytryny, aż kropla wylana na talerzyk zastygnie. Przelać do słoiczków i pasteryzować. Uwaga - bardzo słodkie! Może to i dobrze, że tak niewiele wychodzi...

P.S. Tak sobie pomyślałam, że skoro takie słodkie, to można dać mniej cukru - za to dodać trochę cukru żelującego. Aha, i do mojej galaretki dodałam kilka gruszek.


czwartek, 22 lipca 2010

Hyczka


Czarny bez wprawdzie już przekwita... Ale udało mi się dorwać kilka ostatnich kwiatostanów (przedzierając się przez warmińskie łąki) i zrobić to, bez czego już żadne lato obejść się nie może - hyczkę.

Hyczka jest dobra na wszystko - i do wody i do wódki (do wódki może nawet i lepsza ;-). Przepis dawno temu dostałam od Basi, zamieszkującej sąsiednią górkę w przepięknym, starym domu. Podobno jak wprowadzali się tam, 30 lat temu opuszczając Warszawę na dobre, w ramach ogrzewania był jedynie piec kaflowy i nic więcej. Mróz na zewnątrz trzaskający, Basia w ciąży, no rozpacz po prostu... Ale przetrwali i do tej pory mieszkają na swojej ukochanej Warmii. Pan Kapitan pali fajkę i pomrukuje pod nosem, a Basia opowiada niezliczone historie i rozdaje fantastyczne przepisy.




Przepis na hyczkę
25 baldachimów czarnego bzu
3 cytryny
60 g kwasku cytrynowego
2 kg cukru
1,5 l wody

Należy zebrać kwiatostany, położyć je na jasnym tle, żeby wylazło z nich wszelkie robactwo i broń Boże nie płukać - woda zmyje pyłek i po aromacie. Kwiatostany włożyć do miski, zasypać cukrem, dodać kwasek cytrynowy i pokrojone w plastry cytryny, zalać wrzątkiem. Odstawić pod przykryciem na 48h, rozlać do butelek i trzymać w chłodnym miejscu.




czwartek, 8 lipca 2010

Robimy konfitury...

Nadszedł czas, kiedy należy zabrać się za mycie i obieranie truskawek, pilnowanie, żeby konfitura się nie przypaliła (nie należy w tym czasie wychodzić do ogrodu ;-), wyparzanie słoiczków, nakładanie, zakręcanie...



Konfitura z truskawek to też wspomnienie z dzieciństwa. Pamiętam, jak Mama nastawiała patelnie (a może garnki?) pełne owoców i w pozwalała nam zbierać najlepszą na świecie piankę, która powstaje w trakcie gotowania. A potem wylizywanie naczyń do czysta... Do tej pory moja Mama robi jedne z najlepszych konfitur jakie zdarza mi się jadać (te drugie to moje, oczywiście ;-).



Na ogół konfitury staram się wzbogacać o różne dodatki. Wiśnie z wanilią, morele z kawą i orzechami, śliwki z przyprawami korzennymi... Lubię też konfitury niekonwencjonalne, na przykład z czarnego bzu albo - tak! - z cukinii. Ale o tym innym razem... Tym razem zrobiłam kilka słoiczków tradycyjnych truskawek oraz kilka truskawek z dodatkiem świeżej mięty.




Nie zawsze lubiłam robienie konfitur. Kojarzyło mi się głównie ze staniem nad zlewem i nie zawsze skutecznym wyciąganiem szypułek z truskawek. Tak było dopóki Agnieszka nie odkryła przede mną istnienia takiego małego narzędzia z ząbkami do wyciągania z pomidorów włókien. Eureka! Koniec katorgi! W PL takiego nie widziałam jeszcze, swój nabyłam w Austrii.






A konfitury najlepiej smakują jedzone srebrną łyżeczką, których kilka udało mi się kiedyś nabyć na pchlim targu za psie pieniądze. Trzeba było tylko trochę pochodzić...