czwartek, 8 lipca 2010

Robimy konfitury...

Nadszedł czas, kiedy należy zabrać się za mycie i obieranie truskawek, pilnowanie, żeby konfitura się nie przypaliła (nie należy w tym czasie wychodzić do ogrodu ;-), wyparzanie słoiczków, nakładanie, zakręcanie...



Konfitura z truskawek to też wspomnienie z dzieciństwa. Pamiętam, jak Mama nastawiała patelnie (a może garnki?) pełne owoców i w pozwalała nam zbierać najlepszą na świecie piankę, która powstaje w trakcie gotowania. A potem wylizywanie naczyń do czysta... Do tej pory moja Mama robi jedne z najlepszych konfitur jakie zdarza mi się jadać (te drugie to moje, oczywiście ;-).



Na ogół konfitury staram się wzbogacać o różne dodatki. Wiśnie z wanilią, morele z kawą i orzechami, śliwki z przyprawami korzennymi... Lubię też konfitury niekonwencjonalne, na przykład z czarnego bzu albo - tak! - z cukinii. Ale o tym innym razem... Tym razem zrobiłam kilka słoiczków tradycyjnych truskawek oraz kilka truskawek z dodatkiem świeżej mięty.




Nie zawsze lubiłam robienie konfitur. Kojarzyło mi się głównie ze staniem nad zlewem i nie zawsze skutecznym wyciąganiem szypułek z truskawek. Tak było dopóki Agnieszka nie odkryła przede mną istnienia takiego małego narzędzia z ząbkami do wyciągania z pomidorów włókien. Eureka! Koniec katorgi! W PL takiego nie widziałam jeszcze, swój nabyłam w Austrii.






A konfitury najlepiej smakują jedzone srebrną łyżeczką, których kilka udało mi się kiedyś nabyć na pchlim targu za psie pieniądze. Trzeba było tylko trochę pochodzić...







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz