Pokazywanie postów oznaczonych etykietą błękitne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą błękitne. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 października 2011

La Mer...



La mer
Qu'on voit danser le long des golfes clairs
A des reflets d'argent
La mer
Des reflets changeants
Sous la pluie...

"La Mer" Charles Trenet (do posłuchania)


piątek, 1 kwietnia 2011

Jej Różana Mość

 
 Jeden wolny wieczór, trochę cierpliwości i czapeczka na sesję z bratanicą gotowa. Poprawka: dużo cierpliwości. Tak to się kończy, kiedy ktoś ma ambicje zostać drugą Anne Gedes ;-). Sesja już w niedzielę, wszystkie pomysły zapisane, garderoba uzgodniona. A w roli tymczasowej modelki wystąpiła stara lalka od dziadka. Trudno powiedzieć, czy jest z wyników sesji zadowolona, zawsze ma taką kamienną minę...




środa, 16 marca 2011

Lazurowe Wybrzeże

Jak widać zima nie chce dać się przepędzić... Potraktujmy ją więc południowym słońcem!




Czyli ciągiem dalszym wakacyjnych wspomnień. Po Nicei - przejazd przez całe Lazurowe Wybrzeże z plażowaniem w Antibes i wieczornym spacerem po St. Tropez. Jak widać na załączonym obrazku, żandarm wiecznie żywy ;-)




Dla podróżujących po Francji mam jedną radę. ZAWSZE zgłaszajcie się do hotelu przed godziną 10.00 wieczorem. Mieszkając zawsze u znajomych, nie uświadamiałam sobie tej konieczności i dzięki mojej przezorności stanęliśmy twarzą w twarz z wizją całonocnej jazdy krętą drogą Napoleona przez góry ku Paryżowi, jako że wszystkie hotele we Frejus i Grasse były zamknięte. Pewien concierge, który odebrał domofon, odparł zaspanym głosem: "Madame, przecież jest noc! Czego pani szuka w hotelu?". W końcu (cudem!) znaleźliśmy nocleg, ale... o tym następnym razem.

Wieczór w porcie St. Tropez.




Noc w Port-Grimaud, francuskiej mini-Wenecji, zbudowanej od podstaw w latach sześćdziesiątych. Na zdjęciu uwieczniłam jedyną część miasteczka, w której widać było jakieś żywe dusze. Jednak wrześniowe noce to nie to samo co upalne, sierpniowe wieczory, przyciągające tłumy beztroskich turystów...


czwartek, 6 stycznia 2011

Nicea



Nicea, jak na stolicę Lazurowego Wybrzeża przystało, kojarzy mi się głównie z błękitem. Błękitem morza, błękitem nieba, błękitem parasolek na licznych, hotelowych plażach...




Spędziliśmy tu zaledwie dwa dni, ale tyle wystarczyło, żeby zachłysnąć się tym wyjątkowym miastem. W Nicei można robić wszystko - popijać kawę w eleganckiej restauracji, sunąć wzdłuż Promenade des Anglais na rolkach, przyglądać się byłym i obecnym milionerom, albo też zanurzyć się w cudownie ciepłym (nawet jak na drugą połowę września) lazurowym morzu na słynnej Paloma Beach...




Po wycieczce w góry przewędrowaliśmy wzdłuż wybrzeża niemal całe miasto - od domu Rotszylda do samego hotelu Negresco. Najpierw minęliśmy port, nad którym wznosi się latarnia, wskazująca luksusowym jachtom drogę.




Znad lądu nadciągnęła ciemna chmura, zwiastując zapadnięcie nocy. Całe wybrzeże rozświetliło się neonami, pojawili się uliczni sztukmistrze, a wokół rozbrzmiały dźwięki tamtamów i jazz...




Po tak długim spacerze musieliśmy odpocząć. Usiedliśmy na ławeczce i przesiedzieliśmy tak dobre pół godziny, wpatrując się w księżyc i słuchając szumu fal.



A po drugiej stronie ulicy stał rozświetlony hotel Negresco, symbol zupełnie innego świata. Ech, chciałoby się tam wrócić...


niedziela, 12 grudnia 2010

Eze - miasto na orlej skale



Naszą wielką podróż przerwałam pod słońcem Toskanii, a podejmuję ją na Lazurowym Wybrzeżu. Po przybyciu do Nicei zostaliśmy zabrani na wycieczkę w góry, skąd mogliśmy podziwiać zarówno panoramę miasta, jak i - wyżej - sporą część Cote d'Azur, z Monaco włącznie. Wspięliśmy się krętą drogą wysoko, wysoko, aż do Eze, miasta, które przypomina orle gniazdo przycupnięte na stromej skale.




Eze to średniowieczne miasteczko z labiryntem stromych, wąskich, brukowanych uliczek. Turysta, który zagłębi się w cienie, jakich łaskawie udzielają ochrowe, kamienne mury, z łatwością może się zgubić i nawet tabliczki prowadzące na przykład do tropikalnego ogrodu botanicznego nie pomagają odnaleźć drogi...




Klimatem Eze przypomina St. Paul de Vence, usytuowane nieco bardziej na zachód. Oba miasteczka przywodzą na myśl średniowieczne rycerskie opowieści, legendy o księżniczkach, smokach i księciach na białym koniu...




A z góry rozpościera się fantastyczny widok na Saint-Jean-Cap-Ferrat (i słynną Paloma Beach ;-)


piątek, 8 października 2010

San Ottaviano



Wzniesione na wysokim wzgórzu zabudowania z kamienia, z których rozciąga się widok na Val di Cornia i jej winnice. Położone 30 km od morza, blisko średniowiecznych miasteczek: Suvereto, Massa Maritima, Campiglia Maritima.





Wokół cisza i spokój, przerywany czasem gulgotaniem bażantów lub innych ptaków, które gnieżdżą się na okolicznych drzewach. San Ottaviano to w końcu casa di caccia...




Oprócz uroków krajobrazowych, San Ottaviano to miejsce sympatycznych ludzi - zarówno naszych sąsiadów (greetings for our German friends, if they read it!) jak i właściciela, który nieba (i internetu oraz rowerów) zechciał nam przychylić.




Każdy apartament ma oddzielne wejście z małym, zadaszonym tarasem i stoliczkiem. Bardzo przyjemnie pijało nam się tam winka oraz spożywało dary włoskiej kuchni (ale o tym jeszcze będzie ;-). Na zdjęciu moje własne, osobiste, plastikowe kieliszki, które wiele już wyjazdów uratowały, oraz lokalnego wyrobu wino - znakomite!




Widok z naszego apartamento.




Spacer po San Ottaviano.








Widok znad basenu.




San Ottaviano wieczorem.







poniedziałek, 6 września 2010

Kolejna niedziela w Warszawie...

... i kolejny koncert. Tym razem ostatni z cyklu "Klasycznie na trawie", najpiękniejsze uwertury świata. Do Królikarni zaprosiła nas Dorota, pierwsza (fantastyczna) wiolonczela...






Jak widać atmosfera była luźna. Pan w tle rozwiązuje krzyżówkę ;-)