Pokazywanie postów oznaczonych etykietą brązowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą brązowe. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 października 2016

Piernikowe masło z orzechów nerkowca (bez cukru)

Tak się złożyło, że tymczasowo jesteśmy całą rodziną na diecie bez cukru, bez mleka i bez pszenicy. Poza obiadami, przy których praktycznie nic się nie zmieniło, nie jest łatwo - zwłaszcza jeśli chodzi o przygotowywanie jedzenia dla najmłodszego. My dalibyśmy sobie radę śpiewająco - teryna z łososia i brokułów na śmietance owsianej? Proszę bardzo, wyszła z tych samych proporcji i nie czuć w ogóle "oszustwa". Co na to junior? Błe. Krem czekoladowy z awokado słodzony stewią? Błe (chociaż po chwili jednak zjadł - chyba dlatego, że nic innego do placków nie było :-) ). 

Dwoję się więc i troję, żeby zrobić coś, co posmakuje małemu A., a jednocześnie nie będzie zawierało stewii, której serdecznie nie znoszę. A trzeba pamiętać, że bez tych trzech składników gotuje się jednak inaczej. Co ja Wam będę opowiadać o placuszkach z mąki kokosowej, do których na gwałt dodawałam skrobi ziemniaczanej, żeby zechciały przybrać kształt placuszków właśnie, a nie rozpapranej po całej patelni masy... 

No ale chciałam wyzwań, to teraz je mam :-). Za mną już dwa masła orzechowe - z prażonych orzechów laskowych i orzechów arachidowych, ale postanowiłam poczekać, aż będę mogła przynajmniej te pierwsze posłodzić ksylitolem, bo stewii jak wyżej :-). Ponieważ jednak zaopatrzyłam się również w solidną porcję nerkowców, a one są słodkie... Śledzicie mój tok myślenia?

Piernikowe masło z orzechów nerkowca
  • orzechy nerkowca (min. 200 g) 
  • olej z orzechów włoskich (ok. 1 łyżki na 200 g)
  • przyprawa do piernika 
Sprawa jest banalna. Podprażyć nerkowce na suchej patelni, po czym wrzucić do kuchennego robota. Mielić tak długo, aż masa osiągnie konsystencję masła orzechowego (najpierw będą okruchy, a potem z orzechów zacznie wytrącać się tłuszcz). W międzyczasie dodać olej z orzechów włoskich, a na sam koniec - przyprawę do piernika. Oczywiście, gdybym mogła, dosłodziłabym czymś jeszcze, ale tak jak jest, jest całkiem smaczne.

Jeszcze parę tygodni, trzymajcie za mnie kciuki :-)


wtorek, 28 stycznia 2014

Domowa czekolada na dzień Babci i Dziadka

Mieliśmy pewne opóźnienia w przekazaniu, więc nie mogłam się wcześniej zdradzić ;-). Bardzo fajny pomysł na dzień Babci i Dziadka, ale myślę, że równie dobry na przykład na babcine urodziny albo imieniny. Mój syn jest wprawdzie na razie na etapie wyjadania składników (no dobrze, śmietankę wlał), ale jest szansa, że niedługo wniesie już coś więcej od siebie - a nic nie smakuje lepiej, niż taka czekolada ulepiona własną, tłuściutką rączką wnuka...
 
  
Przy okazji był to pewnego rodzaju powrót do przeszłości - w pamięci utkwiły mi pewne zajęcia zet-pe-te, na których z mleka w proszku wyczarowywaliśmy bloki czekoladowe... Tym razem wykorzystałam przepis z bloga "Kuchnia pachnąca bzem", tylko zamiast margaryny dałam masło, zamiast mleka śmietankę, no i dodałam dużo więcej kakao - kilka łyżek. Wersje były dwie - dla "Babusi" z dodatkiem esencji waniliowej, pistacji, nerkowców i skórki pomarańczowej, a dla Dziadków z dodatkiem pistacji, nerkowców oraz kolorowego pieprzu. Oba spotkały się z uznaniem :-).


Domowa czekolada
  • 500 g mleka w proszku (robiłam z połowy porcji, ale "weszło" mi mniej niż 250 g - myślę, że ok. 150 g)
  • kilka łyżek kakao
  • 1,5 szklanki cukru
  • 0,5 szklanki śmietanki
  • 200 g masła
  • dodatki: orzechy nerkowca, pistacje, pieprz, skórka pomarańczowa, esencja waniliowa...



Zagotować śmietankę z masłem, kakao i cukrem. Dodać mleko w proszku i ew. esencje waniliową. Masa jest dość gęsta, wiec można ją włożyć na przykład do pojemników wyłożonych papierem do pieczenia i posypać po wierzchu dodatkami, lub wymieszać dodatki z masą i zrobić grubszy blok. Wstawić na parę godzin do lodówki. Nie polecam foremek do czekolady, bo moja masa wyszła dość miękka i nie stwardniała. Próba była, ale musiałam potem czekoladę zamrozić, żeby ją z foremki wyciągnąć i wcale specjalnie ładna nie wyszła... Zatem proste rozwiązania są najlepsze :-)





sobota, 19 października 2013

Na żaby!

Nie wiedzieć czemu, mały A. na grzyby mówi "kum". A więc:

Na żaby - w aromatów pełny las
Na żaby - przed wyjazdem sprawdźmy gaz :-)

A mój ulubiony sposób podawania (oprócz żabich udek, oczywiście), drugi po moskolach z gulaszem grzybowym, to grzyby podsmażone na maśle z oliwą i czosnkiem, tak jak robi je duży A., podawane na grzance.

Masło i oliwę należy podgrzać i wrzucić posiekany czosnek. Kiedy odda aromat trzeba zwiększyć gaz i wrzucić grzyby. Kiedy będą już miękkie, trzeba dodać jeszcze na sam koniec trochę masła i wyciśniętego czosnku oraz ewentualnie posiekaną pietruszkę. Jedźmy, jedźmy na te grzyby ;-)






piątek, 13 września 2013

Moskole

Chłodno. Pada. Czyżby zbliżała się jesień?

Mam coś akurat na taki dzień. Moskole - góralskie placki ziemniaczane, pieczone w piecu i podawane tradycyjnie z masłem czosnkowym. Robię je zawsze, kiedy mój Mąż postanowi przygotować (najlepszy na świecie) gulasz grzybowy. To absolutnie doskonałe połączenie!

Przy okazji okazało się, że istnieją pewne więzi międzypokoleniowe. Kiedy przygotowaliśmy naszą potrawę na wizytę moich Rodziców i ich gości z Francji, moja Mama przypomniała sobie, że podobne placuszki, tylko smażone, podawała do grzybowego gulaszu moja Prababcia :-)

Poniżej podaję przepis na moskole. Co do gulaszu grzybowego - może namówię kiedyś A. żeby się podzielił swoim sekretem...

Moskole
  • 0,5 kg ziemniaków
  • 1 jajko
  • sól
  • mąka
  • masło
  • czosnek
  • drobno posiekana pietruszka
Ziemniaki ugotować w osolonej wodzie i odstawić do ostudzenia. Z masła, czosnku, pietruszki i odrobiny soli przygotować masło czosnkowe i wstawić do lodówki.

Ziemniaki przecisnąć przez praskę, posolić, dodać jajko i tyle mąki ile ciasto zabierze. Potem uformować placuszki, położyć na czystą blachę (można ją lekko posmarować masłem) i piec w 180 stopniach, w połowie pieczenia odwracając na drugą stronę. W piecyku konwekcyjnym piekły się 20 minut, w tradycyjnym, z termoobiegiem, potrzebowały około pół godziny. 

Podawać z masłem czosnkowym i najlepszym gulaszem na świecie!





niedziela, 4 sierpnia 2013

Brioszka

Ciasto, które robię praktycznie tylko w naszym domu na Warmii - znakomicie wpisuje się w niespieszny deser po obiedzie, z małą kawką, kieliszkiem ajerkoniaku i widokiem na zielony, pofalowany krajobraz. 

Przepis na brioszkę do odrywania pochodzi z serwisu www.kwestiasmaku.com. Oryginalnie nadziewana jest dżemem pomarańczowym, a ja zawsze sięgam do naszej bogatej spiżarni po domowe przetwory - konfitury z nektarynek z malinami lub wiśniami, albo powidła śliwkowe. Podane proporcje są na tortownicę o średnicy 26 cm - mamy tutaj mniejszą, więc z pozostałego ciasta robię bułeczki. 

Brioszka do odrywania
  • 370 g mąki
  • 50 g cukru
  • 50 g świeżych drożdży
  • 100 ml ciepłego mleka
  • 1 łyżeczka soli 
  • 3 jajka
  • 170 g miękkiego masła
  • konfitury
Wymieszać pokruszone drożdże, mleko, łyżeczkę cukru i łyżkę mąki i odstawić na 10 minut. Do miski przesiać mąkę, sól, cukier, drożdże i jajka. Mieszać łyżką 10 minut lub hakami miksera 5 minut, po czym dodawać masło i wyrabiać drugie tyle (szczerze mówiąc nie bardzo przestrzegam tych zaleceń czasowych - wyrabiam krócej - ale ciasto też wychodzi bardzo dobre).

Odstawić ciasto do wyrośnięcia w ciepłe miejsce na 1h, przykryte ściereczką. Kiedy podwoi swoją objętość, podzielić na 12 równych części (bądź po prostu odrywać po kawałku), formować z nich placki, na środek wykładać po łyżeczce konfitury, sklejać ciasto w jednym miejscu i układać w wysmarowanej masłem tortownicy łączeniem do dołu. Po ułożeniu całej brioszki zostawić jeszcze na 0,5h do wyrośnięcia.

Posmarować roztrzepanym jajkiem (na zdjęciu widać, że niestety ten etap pominęłam, jajka mi się skończyły ;-), wstawić na ok. 30 minut do nagrzanego do 180 stopni piekarnika. Po upieczeniu wyjąć do ostygnięcia i po 15 minutach zdjąć obręcz. Najlepiej podawać jeszcze ciepłe, chociaż po ostygnięciu jest równie dobre, nawet na drugi dzień.

Ostrzegam, że brioszka jest uzależniająca! Duży A. chodzi za mną za każdym razem, kiedy tu jesteśmy i błaga, żebym ją upiekła, a mały A. w tym roku dołączył do fanów tego znakomitego ciasta - oczywiście z kubeczkiem mleka w miejsce kawy i ajerkoniaku ;-)








wtorek, 8 stycznia 2013

Creme brulee

Nieodłącznie kojarzy mi się z Paryżem. Za każdym razem, kiedy odwiedzam to miasto, przemierzam je w poszukiwaniu najlepszego (najlepszej?) creme brulee, które smakiem przebiłoby moje dotychczasowe doświadczenia. Po drodze jednak jakoś tak mimochodem okazało się, że zrobienie dobrego creme brulee wcale nie jest trudne i nie wymaga umiejętności szefa paryskiej kuchni. 

Przepisów na creme brulee na stronach internetowych jest mnóstwo, ja skorzystałam z proporcji składników z mojej ulubionej Kwestii Smaku i z metody pieczenia z serwisu www.750g.com. Podane proporcje starczyły na dwa większe ramekiny (na sylwestrową, romantyczną kolację z mężem) oraz cztery mniejsze, widoczne na zdjęciu (jako kontrapunkt dla noworocznego sernika mojego Teścia).

Creme brulee
  • 250 g śmietanki 36% (ja użyłam 30%)
  • 3 żółtka
  • pół laski wanilii
  • 1/6 szklanki cukru
  • cukier brązowy do skarmelizowania
Śmietankę zagotować z cukrem i ziarenkami wyskrobanymi z laski wanilii (ja zawsze wrzucam też samą laskę, a potem odławiam ją przed dodaniem do żółtek). Ubijając żółtka, wlewać powoli ciepłą śmietankę. Przelać do ramekinów i ustawić je w wypełnionej do połowy wodą większej foremce do pieczenia. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 120 stopni i piec przez godzinę (aż masa się zetnie na sztywno - trzeba zaglądać). Po schłodzeniu posypać cukrem brązowym i wstawić na najwyższy poziom do piekarnika nagrzanego na maksymalną temperaturę z funkcją "grill". Kiedy cukier się skarmelizuje (uważać, żeby nie przypalić!) wyjąć, a po schłodzeniu wstawić na kilka godzin do lodówki.


czwartek, 20 grudnia 2012

Pots au pain d'epices

Święta się zbliżają, a z nimi czas przedświątecznych spotkań z przyjaciółmi. Zamiast (albo obok :-) ) śledzika z cebulką proponuję więc coś słodkiego - piernikowe pots au pain d'epices, których smak przywoła nadchodzące Boże Narodzenie i będzie ukoronowaniem naszych małych "wigilii". Przepis to zmodyfikowana recette na pots a la vanille z francuskiej strony www.750g.com  - do wanilii dorzuciłam nieco piernikowych przypraw i zrobiłam piernikową kruszonkę.

Pots au pain d'epices (6 sztuk)
  • 0,5 l pełnego mleka (miałam tylko 2% więc dodałam kilka łyżek śmietanki 30%)
  • pół laski wanilii
  • przyprawy: cynamon, kardamon itp.
  •  5 żółtek
  • 1 całe jajko
  • 2 łyżki zimnej wody
  • 60 g drobnego cukru
  • kilka pierniczków (np. z Ikei)
  • masło (na oko, ale nie więcej niż 30-40 g)
Nagrzać piekarnik do 180 C. Laskę wanilii przeciąć na pół, wyskrobać ziarenka i razem ze "skórką" wrzucić do mleka, dodać pozostałe przyprawy, sprawdzając smak, żeby nie przedobrzyć. Zagotować, odstawić. Żółtka i całe jajko zmiksować z zimną wodą, potem dodać cukier. Kiedy masa zbieleje, wlać gorące mleko (uprzednio wyjąwszy laskę wanilii). 6 ramekinów wstawić do większej formy i zalać do połowy wysokości wodą. Przelać masę do foremek i wstawić do piekarnika. Przygotować kruszonkę - widelcem rozgnieść pierniczki i dodać masło. 

Przepis podaje, że należy piec 20 minut, ale u mnie masa ścięła się dopiero po około 30 minutach z włączonym w połowie pieczenia termoobiegiem. Kiedy tylko zrobi się sztywna, wyłożyć na wierzch kruszonkę i dopiec (ok. 10 minut). Z uwag dodam tylko, że masa była dość mało słodka - mnie to nie przeszkadza, ale można dodać więcej cukru, np. 80 g.

Wyjąć, schłodzić, wstawić do lodówki na minimum godzinę. Przed podaniem ozdobić według uznania.

P.S. Bardzo dziękuję, Mikołaju, za książkę o fotografii kulinarnej. Cmok ;-)




poniedziałek, 17 grudnia 2012

Nowa, świecka, piernikowa tradycja

Tak się jakoś złożyło, że co roku spotykamy się przed Świętami z przyjaciółmi na pieczenie pierniczków. Gdyby nie oni, sami na pewno byśmy się do tego nie zabrali - wciąż mam koszmary na wspomnienie  wypiekania ton pierniczków dla klasy mojego najmłodszego brata. Zagniatanie, wycinanie, pieczenie, zagniatanie, wycinanie, pieczenie, zagniatanie... Brrr!






























Ja od zawsze posługuję się starym przepisem na pierniczki z Ikei - jego historia sięga chyba jeszcze moich licealnych czasów, kiedy to Ikea mieściła się w Alejach Jerozolimskich i jeździłam tam w grudniu, żeby poczuć magię Świąt (i zapach pierniczków, oczywiście ;-).

Przygotowałam ciasto z połowy składników - i tak wyszło sporo. W tym roku pamiętałam w końcu, żeby dodać sporo więcej miodu i po raz pierwszy dodałam masło zamiast margaryny - różnica w smaku kolosalna! Dodałam też trochę kardamonu, bo lubię ;-)

Szwedzkie pierniki pepparkakor
  • 0,3 l miodu
  • 0,4 kg cukru
  • 350 g masła
  • 0,3 l śmietanki kremówki
  • 1,5 kg mąki
  • 1 łyżka stołowa proszku do pieczenia
  • 1,5 łyżki stołowej cynamonu
  • 1 łyżka stołowa goździków
  • 1,5 łyżki stołowej imbiru
Wymieszać masło, miód, cukier i przyprawy. Ubić śmietankę i powoli dodawać do ciasta. Rozpuścić proszek do pieczenia w niewielkiej ilości wody i dodać do ciasta. Dodawać stopniowo mąkę, aby ciasto nabrało stałej konsystencji. Zawinąć w folię i odłożyć do lodówki. Następnego dnia rozwałkować, wyciąć dowolne kształty, ułożyć na blasze i włożyć do piekarnika nagrzanego na 175 C na 10-15 minut, aż się zrumienią.

My piekłyśmy (w tle widać jeszcze jeden absolutnie niezbędny składnik ;-), a dzieci dekorowały.





niedziela, 10 października 2010

Jesienne zbiory



Na krótką chwilę przerywam wakacyjną opowieść na rzecz złotej, polskiej jesieni. W ten weekend zajęliśmy się wreszcie ogrodem - i dokonaliśmy ciekawego odkrycia. Postanowiliśmy jednak nie zbierać tych niespodziewanych darów natury ;-)




Udało nam się uratować kilka jabłek z naszej koksy - niestety nie było ich w tym roku zbyt dużo. Szkoda, bo w smaku nie mogą się równać z żadnymi, jakie można dziś kupić. Z drugiej strony jednak ominęło nas obieranie, wykrawanie, krojenie, duszenie...




Oprócz jabłek w ogrodzie mamy jeszcze orzechy. Wyzbieraliśmy ile się dało, napełniając cały koszyk. Tutaj nie ma co liczyć na łaskę Matki Natury - jest ich zawsze tyle, że trzeba porządnie się naschylać. Za to starcza nam na obdarowanie rodziny, sąsiadów, przyjaciół i zawsze mamy ich pod dostatkiem do kolejnego roku.




Uwielbiam świeże orzechy. Są wilgotne, słodkawe, jędrne... Jedyny kłopot z nimi polega na tym, że trzeba zdejmować skórkę - a to potrafi zająć sporo czasu. Ale czasem warto ;-). Ponieważ mam ich teraz w domu niezmierzoną ilość, postanowiłam wykorzystać część w deserze. A co lepiej komponuje się z orzechami niż gruszka - i czekolada...



Słoiczki gruszkowo-orzechowe

Na 4 porcje

ok. 50g czekolady
ok. 12g masła
kilka łyżeczek śmietanki 18%
1 gruszka
kilka świeżych orzechów

W kąpieli wodnej rozpuścić czekoladę z masłem i kilkoma łyżkami śmietanki. Odstawić do ostygnięcia. Rozbić orzechy i - tam gdzie to możliwe - zdjąć skórkę. Połowę wymieszać z czekoladą. W słoiczkach ułożyć orzechy, pokrojoną w kostkę gruszkę i masę czekoladową. Udekorować połówką orzecha i wstawić na godzinę do lodówki. Można też masę czekoladową wyłożyć bezpośrednio na orzechy, a gruszkę dodać na wierzch tuż przed podaniem, żeby nie zbrązowiała. Słoiczki to francuska zdobycz ze słoiczków z jogurtem La laitiere ;-)



Jesień jeszcze nie raz u mnie powróci...



poniedziałek, 6 września 2010

Kolejna niedziela w Warszawie...

... i kolejny koncert. Tym razem ostatni z cyklu "Klasycznie na trawie", najpiękniejsze uwertury świata. Do Królikarni zaprosiła nas Dorota, pierwsza (fantastyczna) wiolonczela...






Jak widać atmosfera była luźna. Pan w tle rozwiązuje krzyżówkę ;-)