Pokazywanie postów oznaczonych etykietą żółte. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą żółte. Pokaż wszystkie posty

środa, 28 lutego 2018

Lekkie smoothie z fenkułem

Myśleliście, że fantazja mi się kończy? Ha, nic z tego :-). Tym razem musiałam opróżnić lodówkę, a w szufladach zalegał mi ulubiony skądinąd fenkuł (bulwa kopru włoskiego) oraz pomarańcze. A jako ze fenkuł dobrze komponuje się ze skórką pomarańczy w zupie rybnej... no to skojarzenie nasunęło się niejako samo :-).

Ten koktajl nie jest zbyt słodki - skończyły się banany - i przez ich brak jest też lekki, natomiast amatorów konkretniejszych smoothie zachęcam, żeby banany dodać. No i dodawajcie fenkuł na samym końcu po kawałku, żeby smak nie zrobił się zbyt intensywny.

Smoothie pomarańczowo-jabłkowe z fenkułem
  • 1 jabłko
  • 1 pomarańcza
  • około dwóch "listków"/warstw fenkułu
  • woda
 Jak zwykle - zmiksować :-)



niedziela, 7 stycznia 2018

Cytrynowa babka piaskowa na pożegnanie

To ciasto pamiętam ze wszystkich spotkań rodzinnych u Dziadków. Babka cytrynowa, smak mojego dzieciństwa. Nigdy jej wcześniej nie robiłam, zawsze piekła ją Babcia - ciekawe, czy jak każdy jej przepis ten również zaczynał się od "Bierze się Dziadka...". Tak, mój Dziadek zawsze udzielał się w kuchni, dzielnie ucierając ciasto w makutrze, pamiętam też jego ręce pociemniałe od obierania ziemniaków...

Dziś to ja przygotowuję piaskową babkę cytrynową. Bez żadnych udziwnień. Na pożegnanie. Cieszę się, że zdążyłam kilka przepisów Babci zapisać, same składniki, bo sposób przygotowania Babcia miała w głowie. "No jak to, po prostu ucierasz to z tym, a tamto z tamtym". Proste, prawda? 

Tego i wielu innych rzeczy nigdy nie zapomnę.

Cytrynowa babka piaskowa
  • 1/2 kostki masła (zaryzykowałam przygotowanie z 3/4 kostki masła, bo kiedyś kostki były większe, 250 g) 
  • 1 łyżka oleju
  • 3/4 szklanki cukru
  • 4 żółtka
  • 1 cytryna (sok i skórka)
  • 1,5 szklanki mąki
  • 2 łyżki mąki kartoflanej (zapomniałam dodać)
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • piana z białek
  • zapach cytrynowy
Żółtka utrzeć z cukrem i dodać miękkie masło oraz olej. Proszek do pieczenia dodać do mąki i powoli wsypać mąkę do ciasta. Cytrynę sparzyć i wyszorować (ja jeszcze moczę najpierw w wodzie z octem, a potem w wodzie z sodą oczyszczoną, żeby wypłukać najgorsze), dodać sok i skórkę do ciasta, wlać zapach. Na koniec wmieszać ubitą pianę z białek. Przełożyć do keksówki, piec 40 minut w 180 stopniach.




sobota, 4 lutego 2017

Tarta z lemon curd i włoską bezą

Dzisiaj jest dzień nadrabiania zaległości - i tych związanych z sesjami fotograficznymi (posiadaczy fejsbukowego konta zapraszam tu) i tych związanych niniejszym blogiem, który usycha już od dłuższego czasu. Pora więc go podlać i to nie byle czym! Wprawdzie od przygotowania tego obłędnego deseru minął równo rok (robiłam go na moje poprzednie urodziny), ale smak pamiętam do dziś. To chyba wiele mówi :-). Przepis pochodzi od niezawodnego na takie wypadki Sosny (tak się składa, że poprzedni, na ajerkoniak, też - ale nie szkodzi, bo to mistrz wszystkiego co dobre i słodkie :-) ).

Ciasto:
  • 150 g mąki
  • 100 g masła
  • 50 g cukru pudru
  • 1 żółtko
Lemon curd:
  • 2 duże cytryny
  • 70 g masła
  • 80 g cukru
  • 2 jajka
 Beza włoska:
  • 225 cukru
  • 50 ml wody
  • 3 białka 
+ foremka o średnicy 20 cm, termometr kuchenny, palnik


Ciasto zagnieść i wstawić do zamrażalnika na 15 minut. Szybko rozwałkować między dwoma arkuszami folii spożywczej na cienki placek większy od formy (chodzi o to, żeby się nie nagrzało). Przełożyć do okrągłej foremki, ponakłuwać widelcem i wstawić do zamrażalnika jeszcze na 10 minut. Piec z obciążeniem w 200 stopniach przez 10 minut i bez obciążenia 15 minut.

Cytryny umyć i osuszyć. Do szklanej miski zetrzeć skórkę z owoców oraz wycisnąć sok. Dodać cukier, roztrzepane jajka i masło. Do rondelka nalać wody, zagrzać ją i umieścić nad rondelkiem miskę. Mieszając rózgą podgrzewać, aż masa zgęstnieje, czyli około 15-20 minut. Odstawić na kratkę do całkowitego ostygnięcia (można na przykład wstawić do zamrażalnika - oczywiście jak już przestygnie, nie od razu :-) ). Wyłożyć kremem spód i wstawić do lodówki na czas przygotowania bezy.

Białka wbić do miski - dobrze umytej i osuszonej. Do rondla z grubym dnem wsypać cukier i wlać wodę. Podgrzewać do rozpuszczenia cukru. Kiedy pojawią się pierwsze bąbelki od razu przestać mieszać i gotować do temperatury 118 stopni (tu potrzebny będzie termometr). W momencie, w którym masa osiągnie temperaturę 110 stopni włączyć mikser na wolne obroty i zacząć ubijać białka, stopniowo zwiększając obroty do maksymalnego poziomu. Kiedy syrop osiągnie odpowiednią temperaturę natychmiast zacząć wlewać go cienkim strumieniem do mocno spienionych białek i dalej ubijać około 10 minut. Masa powinna być sztywna i lśniąca. Potem przełożyć ją do rękawa cukierniczego i formować "bezowe" kształty na lemon curd. Potem wstawić do lodówki na około godzinę, a przed podaniem opalić palnikiem.

To naprawdę jedno z lepszych ciast, które jadłam. Warto dla niego zainwestować w termometr :-)




 

poniedziałek, 27 października 2014

Pół kilo pigwowca i co z tego wynikło

Wąchaliście kiedyś pigwowca? Nie? To żałujcie. Ja jestem zakochana w jego cytrusowo-cukierkowym zapachu. Podczas ostatniej wizyty w naszym lokalnym warzywniaku (u pana Amfetaminki*, jak był łaskaw wyrazić się mój 2,5-letni syn (!!!)), jak zanurzyłam nos w skrzynce z pigwowcem, tak wyjęłam go z torebki ze zdobytym skarbem dopiero pod domem.

Plany miałam proste - pokroić i zasypać cukrem, żeby było do herbaty na zimę. A że soku wyszło dużo... to nabyłam drogą kupna (!) spirytus i zrobiłam pigwówkę (pigwowcówkę?). Specjalnie czekałam z tym do poniedziałku, bo wiadomo...

 

Pigwowiec do herbaty i z prądem
  •  0,5 kg pigwowca
  • cukier
  • 200 ml spirytusu
Pigwowiec  pokroić na ósemki i wyciąć gniazda nasienne. Włożyć do słoiczków, zasypać porządnie cukrem (niestety nie wiem jaka jest właściwa ilość, sypnęłam na oko. Cały cukier się w soku nie rozpuścił, ale też zostawiłam, żeby dodawać do herbaty). Wstawić do lodówki. Po kilku dniach owoce puszczą sok. Wtedy przełożyć je do słoiczków, poupychać i zalać, a resztę soku wymieszać ze spirytusem w proporcji mniej więcej pół na pół. No i czekać parę miesięcy, aż się przegryzie...

*Pana Witaminki :-)













środa, 28 sierpnia 2013

Wspomnienia mają zapach mirabelek

Brzmi jak tytuł melodramatu albo romansu... A chodzi, jak zwykle, o jedzenie :-) I o wspomnienia, oczywiście.

Od dawna wracam pamięcią do czasów, kiedy jeździłam z Dziadkami na ich leśną działkę i pod koniec lata zbierałam z bratem mirabelki z pobliskich PGR-owskich pól. Nie pamiętam, co potem Babcia z nich robiła - moja Mama twierdzi, że kompot (i chyba wiem dlaczego, bo drylowanie mirabelek to czasochłonne zajęcie...) - ale kiedy na ostatniej rowerowej wycieczce zza ogrodzenia jednostki wojskowej dobiegł mnie znajomy zapach, nabrałam nieprzepartej ochoty na mirabelkowe konfitury.

Wróciłam więc pod jednostkę i nazbierałam gdzieś tak z pół torby mirabelek - dojrzałych, leżących na ziemi. Było zupełnie jak kiedyś :-)








wtorek, 16 lipca 2013

Tagliatelle z kurkami czyli gdzie kucharek sześć

Tytułowego przysłowia rozwijać nie muszę, ale nie dotyczy ono mojej Mamy i mnie :-). Jak my zabierzemy się do gotowania... To jedna coś wrzuci, to druga i powstają kuchenne poezje, że się tak nieskromnie wyrażę. Tym razem były kurki.

Tagliatelle z kurkami
  • 0,5 kg kurek 
  • 1 opakowanie mascarpone 
  • 1 jajko
  • pół małego pęczka zielonej pietruszki
  • kilka łyżek startego parmezanu
  • tagliatelle (jak zwykle "na oko")
  • sól, pieprz, oliwa
Na oliwie (lub oliwie z masłem) podsmażyć umyte i oczyszczone kurki. Posolić i popieprzyć. Kiedy zmiękną i częściowo zredukuje się woda, którą oddadzą, zmniejszyć ogień i dodać mascarpone. Kiedy ser się rozpuści, dodać sparzone jajko, wymieszać, dodać parmezan i posiekaną pietruszkę. 

Jedną rzecz, którą byśmy zmieniły, to makaron. Kupiłyśmy świeży i dość gruby, a lepszy byłby nieco cieńszy i delikatniejszy niż ten widoczny na zdjęciach.

No... Idę na kurki ;-)

P.S. Mama dała szczyptę warzywka, żeby sos nie był mdły.






niedziela, 7 lipca 2013

Sałatka szparagowa

Znakomity przepis mojej koleżanki - i akurat na czasie, bo mamy sezon ;-)  

Sałatka szparagowa
  • fasolka szparagowa w ilości absolutnie dowolnej
  • sezam (lub migdały)
  • oliwa, musztarda, sok z cytryny i odrobina cukru brązowego na winegret
 Fasolkę należy ugotować i ostudzić. Następnie posypać sezamem - ja posypałam migdałami, bo nie sprawdziłam wcześniej czy mam sezam - i polać winegretem. Mniam :-)





P.S. Myślę, że z prażonymi migdałami byłaby jeszcze lepsza!

piątek, 15 marca 2013

Brutti ma buoni


Dzisiejszy wpis dedykuję J., która zapewne już szczęśliwie wylądowała i właśnie spaceruje po rzymskim bruku. Pamiętaj, że miałaś pozdrowić ode mnie Wieczne Miasto! :-)


Przepis na te ciasteczka już umieszczałam na blogu, ale nie zaszkodzi do niego powrócić, zwłaszcza przed Świętami. Być może przy ucieraniu ciast, mazurków i tak dalej zostaną Wam białka jajek, z którymi nigdy nie wiadomo co zrobić. Przepis ten jest prosty jak piece of cake i być może wejdzie do składu Waszych ulubionych.




Oryginalnie "brzydkie ale dobre" ciasteczka robi się z użyciem mielonych orzechów laskowych, ale równie dobrze smakują po prostu z wiórkami kokosowymi (jak w moim pierwszym przepisie), mielonymi migdałami, orzechami włoskimi (sic!) lub też mieszanką orzechów włoskich i wiórków kokosowych (jak w moim najnowszym wykonaniu, które tu prezentuję). Generalnie zależy od tego co akurat zalega Wam w szafkach :-).

Brutti ma buoni
(przepis na kilkanaście ciasteczek)
  • 3 białka
  • ok. 3 łyżek cukru pudru
  • mielone orzechy włoskie, wiórki kokosowe itp.
Białka ubić z cukrem pudrem na sztywną pianę. Dodać wiórki, orzechy, wymieszać. Przełożyć do rondelka i podgrzewać na niewielkim ogniu aż masa zgęstnieje. Wykładać kleksami na blachę przykrytą papierem do pieczenia. Piec ok. 30 min. w 150 stopniach.





 


wtorek, 24 maja 2011

Ach te zachody, te słońc korowody...



Czyli kolejna wizyta nad naszym Bałtykiem. Tym razem w poszukiwaniu drewnianych falochronów.

Falochronów wprawdzie w Jastrzębiej Górze nie znalazłam (ponoć są w Mielnie), ale natura uraczyła mnie przepięknym spektaklem w postaci słońca zachodzącego na bezchmurnym niebie...





I po raz kolejny konstatacja - jeśli polskie morze to TYLKO poza sezonem...


środa, 4 maja 2011

Miód z mlecza



Czyli coś, na co od dawna miałam ochotę, ale czekałam na wystarczająco czysty surowiec ;-). A że znalazłam się akurat na Warmii, wśród dziewiczo czystych lasów i pól, udało się w końcu plany przekuć w słodką i niezwykle smaczną rzeczywistość...




Miód z mlecza

220 kwiatów mlecza
1 duża cytryna
1 l wody
1 kg cukru

Kwiaty należy ściąć jak najwyżej (same główki), wyłożyć na biały papier, żeby wyszły z nich wszystkie robaczki. Potem dokładnie wypłukać pod bieżącą wodą. Cytrynę sparzyć i pokroić w plastry. Kwiaty i cytrynę zalać wodą i gotować 15-20 minut, po czym odstawić do lodówki na 24 h. Następnego dnia odcisnąć kwiaty i cytrynę przez gęste sito i sam płyn gotować, dodając cukier, aż osiągnie odpowiednią konsystencję. Trzeba pamiętać, że ciepły jest dużo rzadszy niż ostygnięty - proponuję więc kierować się kolorem. Jasnosłomkowy oznacza, że miód będzie jeszcze za rzadki, a ciemnobursztynowy - że będzie bardzo gęsty (tak gęsty, że nie da się go rozsmarować na chlebie i będzie można co najwyżej wyjadać go łyżkami ;-).