Mój kilkudniowy wyjazd oznaczał również przymusowy odpoczynek od aparatu - trochę za ciężki, żeby go razem z walizką i laptopem targać.
Gdy zobaczyłam za oknem tę niesamowicie gęstą mgłę od razu pożałowałam. Tak to już jest - najciekawsze okoliczności przyrody pojawiają się akurat wtedy, kiedy nie mam ich czym utrwalić. Ale wtedy przypomniałam sobie, co kiedyś przeczytałam w kontekście dyskusji pomiędzy miłośnikami lustrzanek i zwolennikami telefonów komórkowych. Jaki jest najlepszy aparat? Ten, który masz przy sobie. A więc strzelaj, komórko!
Całe szczęście, niedługo przyjechali moi chłopcy i dowieźli brakujący ekwipunek :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz