sobota, 31 maja 2014

Szparagi na śniadanie

Na drugie śniadanie, brunch, lunch, obiad, podwieczorek, podkurek, kolację... Tak właśnie wygląda sezon szparagowy :-).

Coś podobnego podpatrzyłam wczoraj w filmie "Jedz, módl się i kochaj". Szparagi ugotowałam w wodzie z odrobiną soli, cukru i octu jabłkowego, owinęłam je w surową, wędzoną szynkę i polałam oliwą. Do tego ugotowane na twardo jajka, wędzony łosoś, świeżo mielona sól i pieprz oraz domowy chleb.

Tak, myślę, że w paryskim Ritzu mogliby nam coś podobnego podać :-).



piątek, 30 maja 2014

Budyń z kaszy jaglanej

Bardzo dobre śniadanie/deser/kolacja/... dla dużych i małych. Smakuje trochę jak kaszka manna, ale jest od niej dużo zdrowszy :-).

Przepis pochodzi z bloga Jadłonomia, który wygrał tegoroczną edycję konkursu Blog Roku (w którym i ja startowałam). Gratuluję, podziwiam i powielam ;-). 

Raz już zrobiłam budyń z ugotowanej i zmiksowanej kaszy jaglanej (jak w budyniu rozpustnym), ale mój mikser średnio sobie z nią poradził, postanowiłam więc zmielić ziarna kaszy w młynku do kawy i ugotować jak w budyniu jaglanym. Nie było zupełnie gładkie, ale dużo mniej grudkowate - widać tak musi być :-). Posłodziłam syropem klonowym, który nadał budyniowi bardzo ciekawą nutę, a do połowy dodałam czekoladę i odrobinę kakao. Za jednym razem zrobiłam więc i kolację, i śniadanie - chociaż mały A. wsunął od razu dwie porcje :-).

Moja wersja nie jest wegańska - zamiast mleka i tłuszczu roślinnego dałam mleko zwykłe i masło. Kiedyś spróbuję wersji oryginalnej i poinformuję jak smakowało :-).

Budyń z kaszy jaglanej
Kaszę jaglaną zmielić w młynku do kawy, wsypać do garnuszka, zalać mlekiem, dodać syrop klonowy i masło. Zagotować, po czym zmniejszyć ogień i gotować ok. 10 minut - aż kasza będzie miękka. Inną opcją jest ugotowanie całej kaszy jaglanej i  zmiksowanie jej po ugotowaniu.

Do trzech małych słoiczków/filiżanek (są naprawdę niewielkie) włożyć po łyżeczce konfitury, na to włożyć budyń i jak trochę przestygnie udekorować truskawkami.

Do reszty budyniu dodać czekoladę i kakao, mieszać aż czekolada się rozpuści, wyłożyć do filiżanek/słoiczków i również udekorować truskawkami albo konfiturą wiśniową - tę wersję muszę jeszcze wypróbować, ale czekolada i wiśnie - ça va de soi :-).

"Jecie, jecie, josię, josię" - to chyba wystarczy za całą rekomendację :-).








wtorek, 27 maja 2014

Konfitura z rabarbaru z suszonymi morelami

To kolejny, obok konfitury z cukinii, przepis importowany z Francji. Ciocia mojego A. jest kopalnią dobrych pomysłów :-). A że sezon w pełni....

Konfitura z rabarbaru i suszonej moreli
  • 1 kg rabarbaru
  • ok. 250 suszonych moreli (ciemnych, bez dodatku siarki :-)
  • ok. 400 g cukru
Rabarbar obrać i pokroić na kawałki, morele pokroić w paseczki. Wrzucić na patelnię, zasypać cukrem i dusić, aż owoce będą miękkie i konfitura nabierze odpowiedniej konsystencji. Pyszna!!!

P.S. Kwiatki od siostrzeńców :-)






sobota, 24 maja 2014

Jajka w koszulkach...

... z sosem holenderskim, czyli okrojona wersja jajek po benedyktyńsku. Sos holenderski został mi po zrobieniu szparagów na kolację, jajka robiłam na śniadanie, więc nie zdążyłam się zaopatrzyć w odpowiednie składniki :-).

Zawsze mi się wydawało, że to niemożliwe, żeby z jajka wlanego na gotującą się wodę wyszło coś sensownego.... myliłam się jednak :-).

Jajka w koszulkach
  • jajka
  • kilka łyżek białego octu
  • szczypta soli
  • sos holenderski (jak w tym przepisie)

Wodę w średnim garnku lekko posolić, wlać 3-4 łyżki białego octu i zagotować. Jajko rozbić do miseczki, wlać z małej wysokości na gotującą się (niezbyt mocno) wodę i łyżką nagarniać białko, żeby dobrze otoczyło żółtko. Gotować około 2-3 min. W razie wątpliwości wyjąć łyżką cedzakową i lekko przycisnąć zwykłą łyżką, żeby sprawdzić czy białko jest sprężyste i ścięte. Ja odważyłam się gotować na raz 2 jajka, ale pewnie można i więcej :-).

Pora już trochę późna, ale może ktoś zrobi sobie jeszcze przyjemność na jutrzejsze niedzielne śniadanie? W końcu potrzeba tylko jajek, octu, masła i wody..





czwartek, 22 maja 2014

Szparagi z sosem holenderskim

Pièce de résistance wczorajszej kolacji wydanej na cześć gości z Francji. Nie robiłam sosu holenderskiego nigdy wcześniej (a i białych szparagów też dawno nie przyrządzałam), ale jak zwykle wybrałam sobie na debiut taki moment, kiedy nie było możliwości, żeby się nie udało. Bo oczywiście nic w zapasie nie przygotowałam. Tak więc było trochę nerwów przy ubijaniu żółtek... :-)

Planowałam to danie już od dawna, ale czekałam na odpowiednią okazję - kiedy będzie nas na kolacji trochę więcej niż tylko dwójka (chociaż mały A. też spróbował i chyba posmakowało). Jak zwykle zaczęłam od jednego przepisu, w połowie zmieniłam zdanie i skończyłam na zupełnie innym, dodając jeszcze od siebie łyżeczkę brązowego cukru. Zaraz po zrobieniu był może nieco zbyt rzadki (nie miał konsystencji majonezu, raczej coś w stylu crème anglaise), ale był bardzo smaczny, a po wstawieniu do lodówki zgęstniał jak należy. 

Z poniższej ilości (podaję tak, jak go faktycznie zrobiłam) wyszło mi sosu tyle, że starczyło na pięć niedużych porcji szparagów, pięć jajek w koszulkach następnego dnia rano (to w kolejnym wpisie :-) i jeszcze trochę zostało...

Szparagi z sosem holenderskim
  • 200 g masła
  • 4 żółtka
  • sok z połowy cytryny
  • sól, pieprz 
  • łyżeczka brązowego cukru
  • szparagi
Żółtka wbić do miski, dodać sok z cytryny, posolić i popieprzyć. Wstawić do kąpieli wodnej i ubijać, dodając po kawałku masła, aż sos zgęstnieje. Na koniec doprawić łyżeczką cukru. Zdjąć z ognia i schłodzić.

Odłamać końcówki szparagów i cienko obrać, ugotować w wodzie z odrobiną soli, cukru i soku z cytryny. Podawać na ciepło z sosem holenderskim i bagietką.



czwartek, 15 maja 2014

Zdrowe śniadanie


To podstawa każdego dnia :-). O kaszy jaglanej napisano już bardzo dużo (że zdrowa, że witaminy i minerały...), więc nie muszę już chyba nic dodawać. Długo trwało, zanim się do niej przekonałam, ale w końcu udało się, dzięki mojemu  A., który wyczarowuje z niej śniadaniowe poezje.

Duży A. kaszę jada codziennie, a ja z małym A. - co drugi dzień. Całe szczęście sposobów podawania jest wiele, więc nie zdąży nam się znudzić. A poczucie, że zjadło się coś dobrego na śniadanie - bezcenne.

Kasza jaglana na śniadanie

Ilość kaszy zależy tak naprawdę od tego, jak duże się jada śniadania :-). My sypiemy do garnuszka tak mniej więcej 50-60 g na osobę - w zależności od dodatków wychodzi mniejsza lub większa porcja. Do kaszy wsypać odrobinę soli, zalać wrzątkiem, tak gdzieś na palec nad poziom kaszy, zagotować chwilę na dużym ogniu, a potem gotować na małym ogniu pod przykryciem, aż wchłonie wodę i będzie miękka (nie mieszając). Wersji "wykończenia" jest wiele:

1) Można dodać w trakcie gotowania suszoną żurawinę albo rodzynki albo morele albo figi, orzechy lub ziarna słonecznika, a po ugotowaniu łyżkę masła.

2) Można też na początku gotowania dodać pokrojone jabłko i/lub banana.

3) Można (ten przepis znalazłam ja stronie Razowe Ciasteczka) na początku gotowania dodać pokrojone w kostkę jabłko i pokruszone orzechy włoskie, a po ugotowaniu łyżkę masła, przyprawę piernikową i ew. trochę miodu (mniam!).

4) Można...

Gorąco polecam :-). Na zdjęciu wersja z siekaną żurawiną.









sobota, 10 maja 2014

Niebiańskie zapiekane jabłka

Dawno, dawno temu (będzie gdzieś tak między piętnaście a dwadzieścia lat chyba...), moi rodzice zrobili deser. Zrobili go tylko raz, ale musiał być obłędnie pyszny, bo po tych wielu latach pamiętam jeszcze jego smak. Były to zapiekane jabłka z nadzieniem z mielonych orzechów laskowych. Od dawna chciałam go odtworzyć, ale cały czas coś stawało mi na przeszkodzie.

Dzisiaj wypadło na mnie z szafki opakowanie mielonych orzechów włoskich i postanowiłam, że to jest TEN dzień. Dzień zapiekanych w piecu jabłek. Nie wiem co było w tamtych, ale przepis musiał być zbliżony do mojego, bo dzisiejsze jabłka też były NIEBIAŃSKO pyszne!

Zamiast orzechów laskowych dałam włoskie (takie akurat na mnie z szafki wypadły :-) ), ale włoskie równie dobrze do jabłek pasują. Z podanych poniżej proporcji wyszło masy trochę za dużo, więc zapiekłam w kokilkach no i nie zmarnowała się :-). Moim zdaniem na 2-3 porcje wystarczy też masa z 1 jajka. Podaję jednak jak zrobiłam, żeby było spójnie ze zdjęciami.

Niebiańskie zapiekane jabłka (3 porcje)
  • 3 jabłka
  • 2 jajka
  • cukier brązowy do smaku
  • mielone orzechy laskowe (ok. 100 g)
Piec nastawić na 180 stopni. Jabłka umyć i wydrążyć, nie przebijając ich na wylot. Ubić kogel-mogel z żółtek i brązowego cukru (nieco słodszy niż zazwyczaj). Z białek ubić pianę. Do kogla-mogla dodać ok. połowę piany i mielone orzechy - tak, żeby masa była dość zwarta. Wypełnić wydrążone jabłka i resztę ew. włożyć do kokilek. Ja piekłam 30 minut, ale jabłka się trochę rozpadły, więc pewnie wystarczyłoby 20-25 minut. Trzeba w trakcie pieczenia zaglądać. Smacznego!












czwartek, 8 maja 2014

Na tęsknotę quinoa ze szpinakiem...

Barcelony nie mogę zapomnieć. "To miasto ma czarodziejską moc, wie pan o tym, Danielu? Zanim się człowiek obejrzy, wejdzie mu pod skórę i skradnie duszę" powiedział Fermin Romero de Torres w "Cieniu wiatru" Carlosa Luisa Zafona. I taka jest prawda. Chciałabym wrócić, ale... wiem, że to będzie nieprędko.

Proza życia dopada, trzeba było wrócić i do pracy, i do dziecka, i do gotowania dla moich wymagających señores. Żeby więc owa proza nie była aż taka szara, nieco egzotyki i koloru na talerzu. Wprawdzie marzy mi się paella, ale odłożę ją sobie na cieplejsze dni...

Przepis pochodzi z strony www.kwestiasmaku.com.

Quinoa z łososiem i szpinakiem (na 3 os.)
  • ok. 200 g kaszy quinoa (białej lub ciemnej) ugotowanej w ok. 550 ml wody
  • ok. 300 g filetu z łososia
  • 2-3 ząbki czosnku
  • opcjonalnie papryczka chili
  • 2 garście szpinaku w liściach
  • 2 łyżki oliwy
  • 2-3 łyżki sosu ostrygowego
  • sól morska i świeżo mielony pieprz
Kaszę wsypać do wrzącej wody i gotować ok. 20 minut (do miękkości), pod koniec doprawiając solą. Na patelni rozgrzać łyżkę oliwy, podsmażyć na niej delikatnie pokrojony w cienkie plasterki czosnek (i ew. papryczkę). Potem odsunąć czosnek na bok, wrzucić łososia, polać łyżką oliwy. Smażyć chwilę, następnie dodać sos ostrygowy i dalej smażyć. Kiedy łosoś będzie gotowy, dodać kaszę, wymieszać i podgrzać. Na koniec zdjąć całość z ognia, dodać liście szpinaku i wymieszać.

Obiło mi się o uszy, że kasza quinoa ma więcej wapnia niż mleko, więc warto ją jeść i karmić nią najmłodszych. Nasza paskuda wprawdzie jada obecnie tylko, jak mu się puszcza na You Tubie trąbiące pociągi, ale przynajmniej chociaż wtedy nic nie wypluwa... Nie ma to jak powrót do rzeczywistości :-).

W wersji ciemnej:




W wersji jasnej:






niedziela, 4 maja 2014

Barcelona

Barcelona... Trzy dni i w głowie kalejdoskop wrażeń. Miasto światłocienia, zapachu akacji i marihuany. Miasto przemiłych, uczynnych ludzi. Miasto, w którym między drzewami skrzeczą i latają zielone papugi.... Barcelona współczesna, nowoczesna, mieszczańska, modernistyczna, średniowieczna, plażowa, portowa. Pieszo, rowerem, pieszo. Kolejne miasto, przy którym obiecywaliśmy sobie: powoli, spokojnie, odpoczywamy. A jak zwykle chodziliśmy do upadłego....




W pamięci zostanie spacer wzdłuż uroczej i eleganckiej La Rambla de Catalunya w cieniu platanów i obowiązkowe zakupy w Zarze. Robiące wrażenie dziwaczne, wynaturzone nieco budynki autorstwa Gaudiego. Małe, wąskie uliczki Barri Gotic, zaskakujące podwórza średniowiecznych budowli. Kamienne, zadziwiająco ciepłe kościoły. Wylegiwanie się na deskach portowego nabrzeża z widokiem na napowietrzną kolejkę i leżenie na barcelońskiej plaży. Powłóczenie nogami pod wieczór i dogorywanie przed katedrą Sau. Camp Nou, obejrzany z zewnątrz, zakupy na lokalnym targowisku. Imponujący Palau Nacional, zbudowany z okazji wystawy światowej w 1929 r. na wzgórzu Montjuïc, sprzed którego w dół spływają potężne kaskady wody. Poble Espagnol - miejsce, w którym z okazji tej samej wystawy wybudowano naturalnej wielkości repliki najbardziej charakterystycznych architektonicznie zabytkowych budynków Hiszpanii. Ciekawe i ładne, chociaż czuć brak autentyczności...




Wyprawa rowerem z Plaça de Catalunya do nagrzanego słońcem parku Güell, przez modernistyczny Hospital de Sant Pau, do szalonej i wielowątkowej Sagrada Familia, na pełne pierwszomajowych tłumów plaże, do parku de la Ciutadela (za krótko! ledwie zdążyliśmy łyknąć winka z butelki ... :-), przez wąskie uliczki la Ribera z powrotem na Plaça de Catalunya. Ostatnie zdjęcia przed słynną kawiarnią Els Quatre Gats z 1897 r., w której w powieściach Carlosa Luisa Zafona (i nie tylko) spotykała się barcelońska bohema. Wieczorne włóczenie się od baru do baru w Barri Gotic i La Ribera (byle dalej od słynnej La Rambla, do której zniechęcają tłumy turystów)...





Barcelona kulinarnie to kawa i ciastko na śniadanie w ukwieconych kawiarenkach - najlepsze na mojej ulubionej już La Rambla de Catalunya. Kolacja w nieco obskurnym Bar Velodròmo, przypominającym mi trochę stare paryskie restauracje - kurczak, niewiadomoco z kluskami i cieniutkie winko. Kelner, który, potknąwszy się, jedną szklankę stłukł, a drugą rzucił ze złością o ziemię, po czym grzecznie poszedł wszystko posprzątać. Dwa małe, ale kosmicznie drogie tapas w barze przy Plaça de Catalunya (pomyślelibyście, żeby dorsza z sosem aioli posypać cukrem i skarmelizować? pycha!). Niespieszne lunche złożone z zakupionych na targu wiktuałów - dojrzewajacej szynki, chorizo, sera, oliwek i wina. Jeden w ogrodach Biblioteki Katalońskiej, w cieniu uginających się pod owocami pomarańczy drzew, z butelką przedniej Riojy bezczelnie postawioną na stoliku, drugi na zboczach Montjuïc. Na uwagę zasługuje w szczególności kilka plasterków szynki Bellota ze specjalnej rasy świni, hodowanej na wolnym powietrzu i żywiącej się żołędziami. Tylko kilka, bo szynka kosztuje między 60,00, a 135,00 euro za kilogram :-). Sangria na słonecznym placu Rieal. Homar i paella w nabrzeżnej restauracji w Port Olimpic, gdzie obsługiwał nas tam przemiły kelner, który zapałał do mnie sympatią i przyniósł mi dodatkowy talerzyk ciasta migdałowego :-). Lunch w tym samym porcie - smażone ośmiorniczki i paella, najlepsza, jaką jadłam, a wszystko w otoczeniu pierwszomajowych hiszpańskich roześmianych plażowiczów. Białe wino i szklanka piwa w uroczym zakątku dzielnicy Gràcia, z wypożyczonymi rowerami cały czas na oku. Kanapka ukradkowo popijana winem na schodach kościoła Sant Just. Musująca cava na jakimś placyku, orujo de hierbas i godna szklanica cointreau na innym...





Niesamowita kolacja w Los Caracoles zasługuje na oddzielny akapit :-). Z zewnątrz lokal wygląda niepozornie, jak mały bar. Po wejściu okazuje się, że za barem znajduje się kuchnia z opalanym drzewem piecem, na którym stoją syczące na ogniu patelnie. Przechodzi się przez nią do restauracji z 1835 r. (!), złożonej z labiryntu małych pomieszczeń, schodów i schodków, wymijając pędzących z obłędem w oczach kelnerów z piętrowo ustawionymi na dłoniach talerzami. Dostaliśmy stolik na antresoli nad kuchnią, mogliśmy sobie więc dokładnie obserwować przygotowywanie dań, a przygrywało nam trio grające na gitarze i mandolinach paso doble oraz "Una paloma trista"... Klimat - niepowtarzalny, jedzenie - znakomite. Wybraliśmy królika i jagnięcinę z grzybami z nutką oliwy truflowej... Warte każdego (euro)centa!




Barcelona wielokulturowa i wielojęzyczna... Z każdym byłam w stanie dogadać się po angielsku, francusku lub włosku, a czasem we wszystkich tych trzech językach jednocześnie. Okazało się też, że rozumiem i hiszpański i kataloński. Niestety nie bardzo rozróżniam, który jest który :-).

Kończymy wyczerpani fizycznie, ale wzbogaceni duchowo o wyjątkowe widoki i przeżycia. Barcelona, miasto o stu twarzach, my love. Wrócę, bo nie widziałam jeszcze wszystkiego...

Więcej zdjęć w albumie "Barcelońskie impresje".