poniedziałek, 29 września 2014

Dwukolorowa teryna łososiowo-brokułowa

Wierzcie mi to jest prosty przepis. Bardzo prosty. Szykowałam się na niego już dłuższy czas, bo taka teryna to fajny sposób, żeby jadać trochę więcej ryb - na drugie śniadanie albo na kolację... Czytałam, kombinowałam i w końcu zrobiłam :-)

Teryna łososiowo-brokułowa
  • 0,5 kg łososia
  • ok. 1/3 dużej główki brokułów
  • 0,25 ml śmietanki 18%
  • 6 jajek
  • 2 łyżki szczypiorku
  • łyżeczka soli
Łososia i brokuły ugotować na parze - ja mam parowar bambusowy, dwupiętrowy, na dole położyłam łososia na pergaminie, a na górze brokuły podzielone na mniejsze różyczki. Piekarnik nastawić na 180 stopni i zagotować trochę wody w czajniku.

Śmietankę roztrzepać z jajkami, dodać sól. Podzielić na dwie części. Do jednej wrzucić brokuły (mogą być jeszcze ciepłe) i zmiksować. Wlać na dno standardowej keksówki (najlepiej silikonowej, terynę łatwo będzie wyjąć), wstawić ją do większej formy wypełnionej wrzątkiem (tzw. bain-marie) i do pieca na około 15-20 minut, aż się lekko zetnie.

W tym czasie rozdrobnić łososia palcami i dodać razem ze szczypiorkiem do drugiej części masy śmietanowo-jajecznej. Dobrze wymieszać, wlać do keksówki na dolną warstwę i piec jeszcze około 20 minut. Patyczkiem sprawdzić, czy teryna jest gotowa.

Po wyjęciu piekarnika dobrze wystudzić i wstawić na jakiś czas do lodówki - wtedy masa będzie dobrze scalona, warstwy nie będą się rozdzielać, no i całość dobrze się przegryzie :-)






sobota, 27 września 2014

Tagliatelle z figami, szynką i szałwią

Sezon na figi ciągle trwa. Bardzo je lubię, a teraz jeszcze przypominają mi o niedawnych wakacjach... Tydzień temu degustowaliśmy znakomite menu figowe w Instalacje Art Bistro (jadłam dokładnie te crostini, które są uwiecznione na zdjęciu :-) ) i nabrałam ochoty na coś swojego. A ponieważ Pan Mąż biegnie jutro piąteczkę, zażądał makaronu. I oto jak pogodziłam te dwa z pozoru niepasujące do siebie składniki...

Tagliatelle z figami, szynką i szałwią (na 2 osoby)
  • tagliatelle (według uznania)
  • 3 grubo pokrojone plastry szynki typu włoskiego (gotowanej)
  • 6 listków szałwi
  • 3-4 figi
  • 2 łyżki mascarpone
  • łyżeczka masła klarowanego
Szynkę i figi pokroić w kostkę - odkroić wcześniej kilka ósemek do dekoracji. Na maśle podsmażyć szynkę z listkami szałwii poszarpanymi na mniejsze kawałki.

Wstawić makaron.

Do szynki dodać figi. Kiedy się rozpadną, dodać mascarpone i rozrzedzić trochę sos wodą z gotowania makaronu. Ewentualnie odrobinę posolić.

Nieskromnie powiem - pyszne! Delikatne, słodkawe, aromatyczne... A z kieliszkiem białej Javy smakowało bosko!






środa, 24 września 2014

Racuszki jabłkowo-gruszkowe z sosem borówkowym

O racuszkach już pisałam :-). Że z synkiem lubimy sobie zrobić przyjemność, jak Pan Tata wyjeżdża. Gotujemy wtedy na potęgę. A ponieważ racuszki są proste i szybkie, to często na nie właśnie pada nasz wybór. Ostatnio były z owocami lata, a teraz zrobiliśmy bardziej jesienne - z jabłkiem i gruszką. W lodówce zalegało zaś opakowanie borówki amerykańskiej, które trzeba byłoby już dokładnie przebrać - wykorzystaliśmy więc je do zrobienie pysznego sosu. 

Racuszki jabłkowo-gruszkowe z sosem borówkowym
  • duże opakowanie jogurtu naturalnego
  • 1 jajko
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 6 dużych łyżek mąki
  • 2 łyżki cukru
  • 1 jabłko
  • 1 gruszka
  • niecałe opakowanie borówki amerykańskiej
  • skórka z połowy cytryny
  • odrobinę soku z cytryny
  • łyżka brązowego cukru
  • olej do smażenia
Jogurt wymieszać z jajkiem, mąką, proszkiem do pieczenia i cukrem. Wkroić obrane jabłko i gruszkę. Na patelni rozgrzać olej i smażyć placuszki aż będą miały z obydwu stron złoty kolor.

Na małą patelnię wrzucić borówkę i wstawić na dość duży ogień. Dodać cukier, skórkę i sok z cytryny i podgrzewać, aż owoce puszczą sok. W międzyczasie porozgniatać je trochę łyżką. Podawać z racuszkami.






środa, 17 września 2014

Nie masz czasu? Kup ciasto francuskie i improwizuj

Jak pewnie zauważyliście, gustuję raczej w szybkich i mało skomplikowanych przepisach. No, czasem zdarzy się coś bardziej pracochłonnego, ale to wtedy, kiedy mam wolny weekend. Dziecko, praca, dom i tak w kółko, to chyba starczy za opis sytuacji :-)

To jest jeden z wielu "patentów" mojej Mamy, która pierwszy element mojej wyliczanki mnożyła razy trzy. Szybkość przygotowania zatem zawsze była kluczowa :-). Do zrobienia tego deseru potrzebne będzie ciasto francuskie, które można kupić i zamrozić, aby czekało na odpowiednią okazję.

Tak więc:
- gdy masz ochotę, ale nic ci się nie chce,
- gdy masz ochotę, ale nie masz pomysłu,
- gdy w progu stają niezapowiedziani goście... Improwizuj!

Ciasteczka z ciasta francuskiego
  • 1 opakowanie ciasta francuskiego
  • dowolna konfitura/krem czekoladowy/czekolada w kostkach itd.
Ciasto należy rozmrozić (kwestia kilku minut) i rozwinąć. Potem można pokroić na kwadraty/trójkąty/kółka, włożyć w środek po łyżeczce konfitury/kremu czekoladowego lub kostkę czekolady i zawinąć w tobołki/rożki. Można też przygotować ślimaczki - rozwinięte ciasto posmarować w poprzek pasami, na przykład na zmianę kremem czekoladowym i konfiturą wiśniową, zwinąć w rulonik i pokroić na plastry o grubości ok. 1-1,5 cm.

Potem ciasteczka trzeba ułożyć na papierze do pieczenia i wstawić do piekarnika nastawionego na 200 stopni, aż ciasto wyrośnie (ok. 15-20 minut). Szybko i na temat :-).


piątek, 12 września 2014

Udka z kurczaka w sosie Teriyaki

Słońce za oknem wskazuje, że przed nami piękny weekend! Jakby ktoś miał ochotę grillować, to w zeszłym tygodniu wypróbowałam bardzo dobry przepis z Kwestii Smaku. A właściwie nie ja, tylko mój mąż, który jest u nas specjalistą od przygotowywania mięsiw wszelakich. Mówią wprawdzie, że grill niezdrowy, ale przy naszej częstotliwości spożywania (2-3 razy w sezonie), to chyba ujdzie :-). 

Jak zwykle udek zrobiliśmy więcej i potem były wariacje na temat: udka pieczone w piecu, a potem udka upieczone w piecu na zimno. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że pieczone lepsze, ale leżały dzień dłużej w marynacie, więc może tu kryje się ich sekret. Pan Mąż dał mniej sosu sojowego (z prostej przyczyny - zabrakło) i chyba na dobre wyszło - udka i tak miały bardzo intensywny smak. Tak więc - do rozważenia.

Coś czuję, że to kolejny przepis, który wejdzie do naszego repertuaru na stałe :-). Poniżej podaję oryginalne proporcje.

Grillowane udka w sosie Teriyaki (2 porcje)
  • 6 udek z kurczaka
  • 120 ml sosu sojowego
  • 40 ml sosu teriyaki
  • 1 łyżka konfitury pomarańczowej
  • 1 łagodna większa papryczka chili lub 1/4 małej ostrej
  • 2 ząbki czosnku, drobno posiekane
  • sok z 1/2 cytryny
  • 4 łyżeczki brązowego cukru
Składniki marynaty wymieszać. Włożyć do niej ponacinane w kilku miejscach udka i zostawić na minimum godzinę, a najlepiej na całą noc w lodówce. Przed grillowaniem wyjąć, żeby ogrzały się do temperatury pokojowej. 

Odsączyć z marynaty i zredukować ją do postaci gęstego sosu. Pod koniec grillowania posmarować nią mięso. To było pyszne!




środa, 10 września 2014

Domowe żelki

Przeglądałam sobie ostatnio stronę handimania i natrafiłam na przepis na domowe żelki ze strony Modern Parents Messy Kids. Mnie takich rzeczy dwa razy nie trzeba powtarzać :-)

Do pracy zabrałam się metodycznie, z moim własnym messy kid w roli asystenta. Nałożyliśmy fartuszki i do roboty!

Domowe żelki
  • 1,5 szklanki domowego lub kupnego soku (ja wyciągnęłam sokowirówkę i wrzuciłam do niej: dwa słodkie buraki, kilka jabłek i dwie garści malin)
  • 4 łyżki żelatyny
  • 3-4 łyżki miodu
  • łyżeczka esencji waniliowej
Sok przelać do rondelka, posypać z wierzchu żelatyną i delikatnie podgrzewać, aż biały proszek wsiąknie i zrobi się coś w rodzaju "kożucha" na wierzchu. Potem wymieszać i podgrzewać jeszcze przez chwilę, aż płyn będzie gładki. Dodać miód i esencję, wymieszać i wlać do foremek lub wylać na blachę. Odstawić do ostygnięcia i wstawić do lodówki na kilka godzin. Te z blachy pokroić.

Pan Miś uwielbia. A sok też polecam :-)






Żelki z soku jabłkowego z dodatkiem brzoskwini i marchewki (i tylko 1 łyżka miodu).




czwartek, 4 września 2014

Adriatyk kulinarnie

Nie będę rozpisywać się o smaku włoskich i chorwackich serów, surowej szynki i oliwy... Po prostu żadne słowa go nie oddadzą. Trzeba samemu pojechać i na miejscu zjeść lunch złożony z owych specjałów, z własnoręcznie przygotowaną sałatką z pomidorów i kieliszkiem czerwonego wina (w Chorwacji też udało nam się całkiem niezłe znaleźć...). Potem plaster słodkiego, soczystego melona lub arbuza na deser, małe espresso i duża sjesta.

Nie będę rozpisywać się o smaku grilowanego okonia morskiego, grilowanych kalmarów, smażonych sardynek... Bo do tego trzeba TAM być. Jak wielokrotnie się przekonałam, to samo danie odtworzone u nas nie smakuje już tak samo... co wcale nie znaczy, że dużo gorzej :-).

Mam szczery zamiar powtórzyć nasze kulinarne włosko-chorwackie przygody, chociażby po to, żeby wróciły wakacyjne wspomnienia. Ot, taka mała ucieczka od rzeczywistości. A przy okazji cały pakiet dobrodziejstw, jakie niosą ze sobą ryby i owoce morza. Tak, ryby, do których tutaj na miejscu nie zawsze mnie ciągnie, a tam zajadałam się nimi prawie codziennie. Stek z miecznika, rzeczone okoń morski i kalmary z grilla, sardynki z patelni... A wszystko niezwykle proste w wykonaniu. 

Stek z miecznika robiliśmy we Włoszech, więc po prostu usmażyliśmy go na patelni, polewając potem sosem z kaparów. Okoń pieczony na ruszcie wymagał tylko posolenia i porządnego natarcia oliwą (niestety zdjęć okoniowi nie zrobiłam :-) ). Kalmary i sardynki były nieco bardziej skomplikowane. Kalmary trzeba było wypatroszyć (link, chociaż do grillowania nie trzeba zdejmować fioletowawej skórki i odcinać "płetw"), a potem tylko posmarować oliwą. Po upieczeniu posolić i polać jeszcze odrobiną świeżej oliwy. Sardynkom, jeśli nie są zakupione w formie filetów, należy oberwać głowy, ewentualnie jeszcze wyciągnąć "zawartość", a potem dobrze je posolić, obtoczyć w mące i usmażyć w niestety dość dużej ilości oleju. Potem odsączyć na papierze i podawać!

Tak naprawdę, to rozczarowały mnie tylko nieco winogrona. Nie był to ten smak, który pamiętam z wakacji mojego dzieciństwa spędzanych w Bułgarii...

P.S. W tym wszystkim nie wspominałam już o specjałach serwowanych w restauracjach, żeby wymienić tylko tagliatelle z musem z cukinii i krewetkami, czy też panna cottę z sosem figowym... Mniam :-)

P.P.S. No i zapomniałam wspomnieć o chorwackiej lawendzie i miodach, kasztanowym i szałwiowym. Szał...owe :-)

Stek z miecznika



Grillowane kalmary


  



Sardynki z patelni



poniedziałek, 1 września 2014

Welcome to Croatia

No i w końcu dotarliśmy. Po zwiedzaniu przyszedł czas na leżenie brzuchem do góry (czysto teoretycznie, bo jeszcze nigdy nie udało nam się w ten właśnie sposób spędzić urlopu :-) ). Chorwacja przywitała nas tropikalną burzą, zmywającą samochody, ludzi i śmietniki z dróg. Po burzy wyszło jednak słońce... i tak było już do końca pobytu.

Przeczytałam niedawno w bardzo przyjemnej książce Miłoszewskiego, że Chorwaci dostali niezwykle piękny kawałek ziemi do gospodarowania. Całkowicie się z tym zgadzam. Chciałabym, żeby w moim ogrodzie rosło wszystko to, co tam jest na wyciągnięcie ręki: żywopłoty z rozmarynu i liści laurowych, zadaszenia podjazdów porośnięte kiwi i winogronami, drzewka oliwne, limonki, figi, granaty... Myślę, że stałabym się wtedy samowystarczalna :-).

Najlepiej zapamiętam widok z tarasu na cieśninę między wyspami, podwodne krajobrazy (tak, odświeżyłam mój zapomniany nieco sprzęt do snorklingu) oraz wieczorne morskie kąpiele pod gwiazdami. Co do smaków... cóż, ten temat zasługuje chyba na oddzielny post ;-).


Widok z tarasu





Okolice...







Trogir


(mam słabość do zaułków)

 





Split


(no, mam słabość po prostu...)