Brzmi jak tytuł melodramatu albo romansu... A chodzi, jak zwykle, o jedzenie :-) I o wspomnienia, oczywiście.
Od dawna wracam pamięcią do czasów, kiedy jeździłam z Dziadkami na ich leśną działkę i pod koniec lata zbierałam z bratem mirabelki z pobliskich PGR-owskich pól. Nie pamiętam, co potem Babcia z nich robiła - moja Mama twierdzi, że kompot (i chyba wiem dlaczego, bo drylowanie mirabelek to czasochłonne zajęcie...) - ale kiedy na ostatniej rowerowej wycieczce zza ogrodzenia jednostki wojskowej dobiegł mnie znajomy zapach, nabrałam nieprzepartej ochoty na mirabelkowe konfitury.
Wróciłam więc pod jednostkę i nazbierałam gdzieś tak z pół torby mirabelek - dojrzałych, leżących na ziemi. Było zupełnie jak kiedyś :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz