Dawno mnie tu nie było... Koniec roku zawsze oznacza dla mnie dużo zajęć, bo do normalnej pracy dochodzą jeszcze świąteczne kosze. Dodaj do tego zawirowania informatyczne i blog niestety idzie w odstawkę. Ale. Nie znaczy to, że nie myślę i nie kombinuję co by tutaj ciekawego zrobić ;-). Światło nie rozpieszcza, kiedy zabieram się za obiad na ogół już jest ciemno, więc wracam dzisiaj do gotowania w plenerze. Ponoć właśnie jesień i zima to najlepszy sezon na "kociołki", bo nie ma nic przyjemniejszego, niż ogrzać się przy ognisku i zjeść rozgrzewający gulasz. Z racji tego, że plener odbył się nad jeziorami, nie mogło to być nic innego, niż gulasz rybny. Przepis od Kasji1986. Nas była piątka, zjedliśmy po 2-3 dokładki i jeszcze zostało dla Babci :-)
Halaszle
- około kilograma różnych ryb słodkowodnych (sandacz, lin, karp...)
- 2 łyżki masła lub smalcu
- 2 łyżki pokrojonej cebuli
- 4 ząbki czosnku
- 2 łyżki słodkiej papryki mielonej
- 1,5 litra wody
- sól morska
- włoszczyzna pokrojona w zapałkę
- 2 świeże chili
- 2 pomidory
- zielenina (pietruszka, lubczyk, szczypiorek)
- kilka ziaren pieprzu kolorowego i ziela angielskiego
- liść laurowy
- świeże pieczywo
Jeśli nie mamy filetów, trzeba ryby wypatroszyć i wyfiletować. Rozpalić porządne ognisko, żeby było dużo żaru, poczekać aż przygaśnie nieco i powiesić nad nim kociołek. Do kociołka wrzucić masło lub smalec i podsmażyć na nim drobno posiekaną cebulę i zmiażdżony czosnek. Dodać słodką paprykę, wymieszać, zalać wodą i dorzucić do ogniska kolejną kłodę. Posolić, dodać ryby, pokrojoną włoszczyznę i przyprawy (pieprz, ziele angielskie, liść laurowy). Doprowadzić do wrzenia, a potem znów pozwolić, żeby ogień przygasł. Zostawić zupę ledwie bulgoczącą na 2 godziny. Nie mieszać, żeby ryby się nie rozpadły! Od czasu do czasu można poruszyć garnkiem. Gotową zupę posypać ulubioną zieleniną i podawać ze świeżym pieczywem.
Było fajnie :-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz