Pièce de résistance wczorajszej kolacji wydanej na cześć gości z Francji. Nie robiłam sosu holenderskiego nigdy wcześniej (a i białych szparagów też dawno nie przyrządzałam), ale jak zwykle wybrałam sobie na debiut taki moment, kiedy nie było możliwości, żeby się nie udało. Bo oczywiście nic w zapasie nie przygotowałam. Tak więc było trochę nerwów przy ubijaniu żółtek... :-)
Planowałam to danie już od dawna, ale czekałam na odpowiednią okazję - kiedy będzie nas na kolacji trochę więcej niż tylko dwójka (chociaż mały A. też spróbował i chyba posmakowało). Jak zwykle zaczęłam od jednego przepisu, w połowie zmieniłam zdanie i skończyłam na zupełnie innym, dodając jeszcze od siebie łyżeczkę brązowego cukru. Zaraz po zrobieniu był może nieco zbyt rzadki (nie miał konsystencji majonezu, raczej coś w stylu crème anglaise), ale był bardzo smaczny, a po wstawieniu do lodówki zgęstniał jak należy.
Z poniższej ilości (podaję tak, jak go faktycznie zrobiłam) wyszło mi sosu tyle, że starczyło na pięć niedużych porcji szparagów, pięć jajek w koszulkach następnego dnia rano (to w kolejnym wpisie :-) i jeszcze trochę zostało...
Szparagi z sosem holenderskim
- 200 g masła
- 4 żółtka
- sok z połowy cytryny
- sól, pieprz
- łyżeczka brązowego cukru
- szparagi
Żółtka wbić do miski, dodać sok z cytryny, posolić i popieprzyć. Wstawić do kąpieli wodnej i ubijać, dodając po kawałku masła, aż sos zgęstnieje. Na koniec doprawić łyżeczką cukru. Zdjąć z ognia i schłodzić.
Odłamać końcówki szparagów i cienko obrać, ugotować w wodzie z odrobiną soli, cukru i soku z cytryny. Podawać na ciepło z sosem holenderskim i bagietką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz