No i w końcu dotarliśmy. Po zwiedzaniu przyszedł czas na leżenie brzuchem do góry (czysto teoretycznie, bo jeszcze nigdy nie udało nam się w ten właśnie sposób spędzić urlopu :-) ). Chorwacja przywitała nas tropikalną burzą, zmywającą samochody, ludzi i śmietniki z dróg. Po burzy wyszło jednak słońce... i tak było już do końca pobytu.
Przeczytałam niedawno w bardzo przyjemnej książce Miłoszewskiego, że Chorwaci dostali niezwykle piękny kawałek ziemi do gospodarowania. Całkowicie się z tym zgadzam. Chciałabym, żeby w moim ogrodzie rosło wszystko to, co tam jest na wyciągnięcie ręki: żywopłoty z rozmarynu i liści laurowych, zadaszenia podjazdów porośnięte kiwi i winogronami, drzewka oliwne, limonki, figi, granaty... Myślę, że stałabym się wtedy samowystarczalna :-).
Najlepiej zapamiętam widok z tarasu na cieśninę między wyspami, podwodne krajobrazy (tak, odświeżyłam mój zapomniany nieco sprzęt do snorklingu) oraz wieczorne morskie kąpiele pod gwiazdami. Co do smaków... cóż, ten temat zasługuje chyba na oddzielny post ;-).
Widok z tarasu
Okolice...
Trogir
(mam słabość do zaułków)
Split
(no, mam słabość po prostu...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz