Wróciliśmy! Za nami 6 000 kilometrów i dwa wspaniałe kraje, natłok wrażeń i cudowne wspomnienia. Cofnijmy więc kalendarz o dwa tygodnie do tyłu i zacznijmy od początku...
"Cała naprzód ku nowej przygodzie, taka gratka nie zdarza się co dzień..." śpiewały dzieciaki w Akademii Pana Kleksa. To nasze motto, które powtarzamy sobie za każdym razem, kiedy wyruszamy na kolejną wyprawę. Drugim moim ulubionym cytatem jest piosenka Bilba z "Władcy Pierścieni":
Na drogę wybrałam akurat książkę "Dzika lawenda". Przypadek, słowo daję!
W tle korek pod Wiedniem.
My na razie zmierzaliśmy jednak nie ku lawendowym polom, lecz w zupełnie innym kierunku. Pierwszy przystanek - Bolonia. A po drodze - jeden z moich ulubionych znaków drogowych ;-)
The Road goes ever on and on,
Down from the door where it began...
Ale do rzeczy ;-). Wyruszyliśmy w podróż bladym świtem. Samochód zapakowany, kwiatki podlane, wszystko gotowe, ale ja jeszcze zdążyłam wymknąć się do ogrodu, żeby zerwać lawendę i zrobić coś, czego nie zdążyłam przed wyjazdem...Down from the door where it began...
Podpatrzyłam to na francuskim kanale, w reportażu dotyczącym Prowansji, do której mieliśmy się (między innymi) udać. Zrobienie pachnącej, lawendowej saszetki zajęło mi około 1,5 godziny, co pozwoliło (czysto teoretycznie ;-) skrócić podróż. Wystarczy zrobić mały bukiecik, związać go, wywrócić na drugą stronę i przeplatać mulinę (albo, jeszcze lepiej, wstążkę). Saszetkę można potem powiesić w szafie, albo włożyć do szuflady. A przez cały czas jej wyplatania wokół unosi się zapach Francji...
Na drogę wybrałam akurat książkę "Dzika lawenda". Przypadek, słowo daję!
W tle korek pod Wiedniem.
My na razie zmierzaliśmy jednak nie ku lawendowym polom, lecz w zupełnie innym kierunku. Pierwszy przystanek - Bolonia. A po drodze - jeden z moich ulubionych znaków drogowych ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz